Przepiękny wystrój bloga zawdzięczam Szczególnie niewidocznej. z bloga "Skrawek nieba." Jeszcze raz Ado, dziękuję bardzo za poświęcony czas. ♥ Szablon jest przepiękny.

wtorek, 13 marca 2012

Dwa.


Pogrzeby zimą zapewne nie należały do ulubionej, pierwszej dziesiątki pastora Carther’ a, który zapewne w tym momencie wolałby siedzieć w wygodnym, ciepłym fotelu i popijając gorącą malinową herbatkę układać kazanie na msze z okazji pożegnania Starego Roku. Jednak nasza rodzina jak zwykle musiała pokrzyżować mu plany, tak jak jesienią 1995 roku, kiedy to planował wybrać się na dwutygodniowy urlop na Jamajkę a tu nagle, młode małżeństwo wpada uradowane do jego mieszkania i z uśmiechem prosi o udzielenie chrztu nowo narodzonej córeczce. Oczywiście urlop pod palmami odszedł w zapomnienie, a on z miną poszkodowanego, od niechcenia odprawił ceremonie chrzcielne.
Chrzest, pogrzeb rodziców Little D. a teraz moich. Jak ci ludzie lubili zakłócać mu życie, niszczyć plany! Czy nie mogli zaczekać tych kilka dni dłużej? Aż pogoda się ociepli? Aż zamiast deszczowych, ciężkich chmur po niebie będzie spacerować ciepłe słonko? Zero szacunku, tolerancji dla starego, zmęczonego życiem pastora.
Zmęczona z sinymi oczami i cerą bladą jak ściana z otępiałym wzrokiem stałam przy oknie i obserwowałam jak strugi deszczu spadają na ziemię. Tak, zima w Irlandii nie należała do najpiękniejszych, częściej od białego puchu pojawiał się okropny deszcz, który jeszcze bardziej przygnębiał Irlandczyków. Niszczył już i tak podłe samopoczucie i sprawiał, że nawet uśmiechnięte na co dzień osoby zapomniały jak łatwą czynnością jest unoszenie dwóch kącików ust ku górze.
Krople deszczu spływały powoli po szybie tworząc różne ścieżki, wszystkie pędziły w dół jakby tam gdzieś u podnóża szklanej tafli czekała ich nagroda a nie zwykła śmierć, koniec, kres ich wędrówki.
Prawą rękę uniosłam ku górze, przyłożyłam do twarzy i delikatnie starłam pojedynczą łzę, która tak jak krople deszczu zaczęła swą wędrówkę ku dole.
-Nie pędź głupia, twój koniec będzie wcześniej – powiedziałam jakby sama do siebie mając nadzieję, że nikt nie usłyszy moich słów.
-Ann? Z kim rozmawiasz? – usłyszałam spokojny męski głos za sobą.
Odwróciłam się powoli w stronę jego właściciela i kolejny raz miałam wrażenie jakbym widziała tatę, albo raczej jego nienagannego sobowtóra. Zamknęłam oczy i wciągnęłam głęboko powietrze po czym ponownie spojrzałam na mężczyznę.
-Do nikogo, wujku – odpowiedziałam na jego pytanie.
Wujku? Tak, wujku. To nie był mój tata czy jego sobowtór, tylko wujek Adam podobny, prawie identyczny brat bliźniak.
Wysoki na oko mierzący jakieś sto osiemdziesiąt pięć centymetrów, czterdziestopięciolatek stał naprzeciwko mnie i zawijał mankiety koszuli, tak szykował się na pogrzeb. Pogrzeb brata, z którym nie utrzymywał kontaktu od ponad trzydziestu lat. Nie dzwonił, nie pisał, jednak kiedy dowiedział się o śmierci swego jednojajowego bliźniaka wsiadł w pierwszy lepszy samolot i w przeciągu kilku godzin zjawił się w Irlandii. Nie wiem czy było to spowodowane tą magiczną więzią bliźniaczą o jakiej pisano w magazynach naukowych, czy obowiązkiem pożegnania brata a może chrapką na spadek jaki zostanie po rodzicach? Pierwsza i druga opcja były bardzo prawdopodobne jednak trzecia, nie. To raczej wujek Adam był tym bardziej zamożniejszym dzieckiem państwa Lee-Palmer, albo raczej tylko potomkiem państwa Lee-Palmer. Wiem, że trochę to głupio brzmi, ale każdy z nich uzupełniając w dokumentach lukę opiekuni prawni wpisywał tylko jeden raz nazwisko rodziców. Jednak żeby lepiej zrozumieć całą historię trzeba opowiedzieć ją powoli, od początku, dokładnie...
Wszystko zaczęło się w Londynie. Młody Anthony Lee-Palmer, student Londyńskiej Akademii Sztuk Pięknych podczas jednej z imprez, albo raczej jak to nazywano kilka lat temu, wieczornych potańcówek, poznaje młodą Susanne. Naiwni młodzi twierdzą, że to miłość od pierwszego wejrzenia, że są zakochani. Opowiadają znajomym o motylkach i ćwierkających ptaszkach, nie mija kilka miesięcy a oni pod wpływem impulsu pobierają się. Kolejne dziewięć miesięcy i na świat z zdwojoną mocą przychodzi, albo raczej przychodzą „owoce” ich chorej miłości, Adam i Simon. Niby miłość kwitła jednak nasi zakochani udając dobry związek po prostu zdradzali się na prawo i lewo, w domu kwitły kłótnie a ofiarami całego niezdrowego układu byli nieświadomi bliźniacy. Po trzech latach związku postanowili się rozwieść i tu pojawiły się problemy z „podzieleniem” dzieci. Po wielu burzliwych kłótniach ustalono, że Susanne dostanie prawo do opieki nad Simonem, natomiast Adamem ma zajmować się Anthony. Kiedy wszystkie sprawy rozwodowe ucichły, kobieta spakowała walizki i wróciła do rodzinnego kraju zrywając kontakt z przeszłością i drugim synem.
-Gotowa? – z rozmyślań kolejny raz wyrwał mnie głos wujka.
-Tak – potwierdziłam cicho i złapałam czarny płaszczyk, który leżał na krześle. Przykryłam nim czarną sukienkę i powoli zaczęłam zapinać guziki. Ręce mi się trzęsły jak szalone, jednak obiecałam sobie, że nie opuszczę ostatniego pożegnania z rodzicami.
-Wiesz, że nie musisz tam iść? – wujek podszedł do mnie bliżej i podał mi czarny szalik, czapkę i rękawiczki.
-Muszę – wzięłam od niego wełniane nakrycia i wyminęła zwinnie. Wiem, że traktowałam go zbyt oschle jednak nie miałam siły na bycie miłą, nie dzisiaj, nie teraz.
Do kościoła dojechaliśmy w dziesięć minut, które dłużyły się w nieskończoność. Powoli wysiadłam z pojazdu i rozejrzałam się po dziedzińcu. Ludzie wchodzili do budynku jednak dwoje młodych osób czekało przy głównym wejściu przestępując z nogi na nogę. Podeszłam do nich i bez słów mocno przytuliłam. Dobrze wiedziałam, że Tom i Little D. tak jak ja jeszcze nie mogli pozbierać się po śmierci rodziców i po wczorajszym pogrzebie, nie mieli ochoty kolejny raz przeżywać tego koszmaru, jednak chcieli być ze mną tak jak ja wspierałam ich.
-Będzie dobrze Mała – powiedział Tom powoli się ode mnie odsuwając – Wszystko się ułoży – spojrzałam na niego przez łzy, jego oczy tak jak moje były zaszklone, jednak głos stabilny, poważny, nie łamał się.
-Nic nie będzie dobrze – odpowiedziałam i złapałam ich za ręce. – Jutro wyjeżdżam do Wielkiej Brytanii, nie mam wyjścia – pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. – Jednak obiecuję, że o was nie zapomnę, że zawsze będziecie dla mnie ważni, jak rodzina.
-Ann… – szepnęła cicho Daphne a ja usłyszałam, jak tłum ludzi zaczyna odmawiać modlitwę za dusze osób zmarłych. Odwróciłam się gwałtownie i zauważyłam jak dwunastu mężczyzn, niesie w stronę kościoła dwie, brązowe trumny. Oczy zaszły mi łzami a przyjaciele mocniej ścisnęli moje dłonie.
Msza pogrzebowa nie trwała długo, jednak dla mnie była to cała wieczność. Ludzie płakali, szlochali, śpiewali pieśni żałobne i modlili się o przyjęcie dusz zmarłych do nieba. Na koniec przyszedł czas na pożegnania. Powoli wstałam z ławki i podeszłam do pianina przy, którym siedział organista.
-Mogę? – zapytałam szeptem i kiedy starszy mężczyzna wstał usiadłam i zaczęłam grać, piosenkę, której nauczył mnie tata. Piosenkę, którą sam napisał i grał na pogrzebie swojej matki, piosenkę pod tytułem „Nasze ostatnie pożegnanie”.
Jak po każdym pogrzebie trumny z ciałami zostały zaniesione na pobliski cmentarz. Ostatnie słowo, złożenie do grobu i koniec…
Do domu wróciłam razem  z Little D. i Tomem. Tak ustaliłam z wujkiem. Kilka ostatnich chwil w Irlandii chciałam spędzić w ich towarzystwie. Moje ręce nadal się trzęsły jak szalone, a kiedy otwierałam drzwi, kilkakrotnie upuściłam klucz na ziemię. Dopiero po paru nieudanych próbach, Tom przejął sprawę w swoje ręce i otworzył drzwi.
W środku unosił się znajomy zapach mojej rodziny, zapach za którym będę tęsknić najmocniej na świecie. Chociaż dom nadal pachniał tak jak kilka dni temu to jego wygląd zmienił się nieodpoznania. Meble poprzykrywane folią malarską były już przygotowane na lokatora, który miał zawitać w tych progach lada dzień a moje rzeczy już zapewne dojeżdżały do Bradford.
Położyłam klucze na półeczce przy lusterku i odwróciłam się w stronę przyjaciół, jednak coś zwróciło moją uwagę i ponownie spojrzałam na mały blacik. Koperta, biała koperta podpisana : Do Ann Lee-Palmer.  Otworzyłam ja powoli i wyjęłam jeden bilet lotniczy i list, który szybko rozłożyłam i zaczęłam czytać:

Droga Ann,
Przepraszam Cię, że informuję Cię o tym w ten sposób jednak po pogrzebie nie miałem czasu ani możliwości cię złapać. Zaraz po zakończeniu ceremonii dostałem ważny telefon z Londynu i musiałem wracać, sprawy służbowe. Jednak z twoim przyjazdem nic się nie zmieniło. Mam nadzieję, że poradzisz sobie sama ze wszystkim. Razem z ciocią i dzieciakami czekamy już na ciebie w Bradford. Do zobaczenia jutro.
Wujek Adam. 

-Co to ? – zapytała zaciekawiona Little D.
-List od wujka. Sama będę musiała lecieć do Londynu – odpowiedziałam i rzuciłam kartkę na z powrotem na półkę.
-Poradzisz sobie? – tym razem to Tom zapytał z troską w głosie.
-Nie mam innego wyjścia – spojrzałam ponownie na nich. Zbliżał się wieczór a ja nie miałam na nic siły, jedynym o czym teraz marzyłam było pójście spać i zapomnienie o tym całym horrorze. – Wiecie co, muszę się wyspać, jutro czeka mnie długa podróż. Przepraszam was ale chyba położę się spać.
-Nie ma sprawy, my i tak się już zbieramy. Do zobaczenia jutro. – powiedział Tom przytulił mnie mocno, odsunął się, złapał Little D. za rękę i ruszył w stronę wyjścia.
-Kocham cię… - szepnęła Daphne w moją stronę wychodząc z domu i zamykając drzwi.
Pogasiłam wszystkie światła na dole i powolnym krokiem wczłapałam się na górę do mojego małego pokoju. Przebrałam się w luźny T-shirt i szorty i położyłam do łóżka. W głowie tłukło mi się tysiące myśli, płakałam przez pół nocy wspominając to co już nie wróci, oglądając kolejny raz film z mojego życia…
____________________________________
I tak oto kończę drugi już rozdział :)
Przepraszam, że nie ma jeszcze chłopców ale stwierdziłam, że pogrzeb to dość ważna ceremonia i muszę o nim wspomnieć, jednak obiecuję, że już w następnym rozdziale pojawi się pierwszy Directionowy akcent! :) Więc czekajcie, czekajcie! 
Jeżeli się wam podoba to proszę zostawcie komentarz ponieważ on bardzo wiele dla mnie znaczy i sprawia, że wiem, że pisanie ma sens ponieważ ktoś czyta! Daje mi to kopa!

3 komentarze:

  1. dziewczyno miałam takie ciarki jak to czytałam ..
    Przekazałaś ważne emocje , bardzo bym chciała pisać tak jak ty , nie mogę się doczekać trzeciego rozdziału . Jestem pewna że będzie tak samo niesamowity jak ten . Życzę Ci weny . :)
    Kiedy dodasz nowy ?:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że podoba ci się moje opowiadanie :) cieszę się, że ktoś czyta i mam nadzieję, że nie zostaniesz tylko jedyną czytelniczką i że za jakiś czas będzie was więcej :).
      Dziękuję oczywiście za komplement(?) jednak i tak jeszcze nie przekazałam tego wszystkiego tak jak sobie wyobrażałam. ;/

      A następny rozdział? Hmm... Jak dobrze pójdzie to może jutro :)

      Usuń
  2. wspaniały rozdział, świetnie piszesz, naprawdę mi się podoba.
    podoba mi się ,że tak rozwijasz akcję,że dodajesz takie szczegóły,naprawdę interesujące. ;)
    http://ishouldvekissedyou.blogspot.com/ - mam nadzieję ,że wpadniesz ;)

    OdpowiedzUsuń