Przepiękny wystrój bloga zawdzięczam Szczególnie niewidocznej. z bloga "Skrawek nieba." Jeszcze raz Ado, dziękuję bardzo za poświęcony czas. ♥ Szablon jest przepiękny.

środa, 14 marca 2012

Trzy.


Punkt siódma – zero – zero, piekielna maszyna, przez potomnych zwana budzikiem, zaczęła swój przeraźliwy, wyrywający ze świata snu i marzeń, koncert. Od kilku godzin leżałam w łóżku przekręcając się z boku na bok i rozmyślając jak będzie wyglądać to całe życie w Wielkiej Brytanii, jak ułożą się moje losy i jak poradzę sobie bez Little D., Toma czy też bez rodziców. 
Kiedy namolny budzik nie dawał za wygraną, zrezygnowana przekręciłam się na prawą stronę i jedną ręką zaczęłam szukać zegarka na półce. Złapałam go zwinnie, wyłączyłam sygnał i przystawiłam sobie blisko twarzy, żeby sprawdzić, która godzina. Wiem może wyglądało to dziwnie, jednak po nieprzespanej nocy to te cyferki wydawały się takie rozmazane, niewyraźne.
Skupiona próbowałam odczytać jakie to numerki wskazują dwie wskazówki zegarka. Jedna, krótsza znajdowała się na cyfrze siedem, uf czyli nie leżałam zbyt długo, natomiast druga wskazywała piątkę? Czwórkę? Nie, chwila, jeszcze raz. Poderwałam się z poduszki i usiadłam na łóżku. To niemożliwe, że przez dwadzieścia pięć minut leżałam niczym worek kartofli i przyglądałam się sufitowi. Zrzuciłam z siebie kołdrę w delikatne, drobne różyczki i zakładając różowe kapcie pobiegłam do łazienki. Tom i Daphne mieli zjawić się lada moment i odwieźć mnie na lotnisko a ja byłam w proszku. Nieprzygotowana, niespakowana i niepożegnana z najbliższymi mi ludźmi.
Szybki, zimny prysznic i krótka poranna toaleta sprawiły, że trochę otrzeźwiałam, zaczęłam myślec racjonalnie, chociaż w mojej sytuacji, nie było to zbyt łatwe. Każdy element domu, przypominał mi o rodzicach. Nawet głupia umywalka w mojej, prywatnej toalecie. Pamiętam jak razem z tatą, trzy lata temu jeździliśmy po sklepach budowlanych i szukaliśmy wyposażenia łazienki, które spełniałoby każde moje wymagania. Pamiętam, jak przez kilka długich wieczorów siedzieliśmy w małym, słabo oświetlonym pomieszczeniu i bawiliśmy się w budowniczych. Pamiętam, każdy najwspanialszy szczegół… 
‘Koniec, Ann! Za dwie godziny masz samolot a jeszcze jesteś w proszku’, ponaglałam się w myśli.
Delikatnie przeciągnęłam opuszkami palców po białej umywalce i z zaszklonymi oczami ruszyłam w stronę wyjścia, zbierając pozostałe, niespakowane kosmetyki.
-Żegnajcie, kochane – szepnęłam i zatrzasnęłam białe drzwi, których pewnie już nigdy nie będę miała możliwości otworzyć. Kilka opakowań z kremami, żelami i maseczkami rzuciłam do niewielkiej kosmetyczki leżącej na kolorowej walizce.
Poranna toaleta, zajęła mi jakieś dwadzieścia minut, dłużej niż się spodziewałam. Zrezygnowana stałam na środku pokoju zastanawiając się gdzie wczorajszego dnia zostawiłam ubrania, w których planowałam lecieć do Londynu. Mój brak organizacji i samokontroli nad emocjami coraz bardziej utrudniały mi mobilizację. Powoli zaczęłam spacerować po pokoju w poszukiwaniu czarnej, zwiewnej koszuli, pary czarnych poprzecieranych spodni oraz kochanych traperów. Tak wszystko ciemne, jak przystało na osobę pogrążoną w żałobie. Dopiero po kilku minutach przeszukiwania pokoju oprzytomniałam i łapiąc się za głowę pobiegłam do garderoby, gdzie wczoraj jeszcze prasowałam ubrania. Założyłam je szybko nie zwracając nawet uwagi na to czy wyglądają estetycznie czy też nie. Nie miałam na to czasu. Długie kasztanowe włosy zaplotłam w luźnego warkocza i już po chwili razem z moimi bagażami schodziłam na dół po schodach. Dwie duże walizki, torba podręczna oraz pokrowiec z gitarą nie ułatwiały mi mojego dziwnego tańca na schodach. Kilkakrotnie potknęłam się o własne nogi i zapewne, gdyby nie barierka leżałabym teraz w stercie ubrań, dobra barierka, dobra. 
Bagaże ustawiłam przy drzwiach, mając nadzieję, że żadna piekielna siła nie porozwala moich kilku godzin pracy po całym korytarzu. Wciągnęłam głęboko powietrze i… Usłyszałam jak mój żołądek upomina się o jedzenia. No tak śniadanie!
Do odlotu została mi jeszcze godzina. Little D i Tom mieli lada moment się pojawić a ja głodna buszowałam po kuchni w poszukiwaniu mleka, które chciałam dolać do płatków kukurydzianych.
-Gdzie to cholerne mleko – denerwowałam się, szukając niebieskiego kartonu w lodówce – Jest! – krzyknęłam gdy moim oczom ukazało się opakowanie w kolorze atomu tlenu.
Nalałam białej cieczy do miski wypełnionej płatkami kukurydzianymi i siadając na blacie, przy lodówce, zaczęłam pałaszować moje, jakże pożywne śniadanie. Rozleniwionym wzrokiem obserwowałam zegarek wiszący na ścianie. Pięćdziesiąt minut do odlotu. Czterdzieści pięć minut do odlotu.  Czterdzieści minut do odlotu… po mieszkaniu rozniósł się dźwięk dzwonka do drzwi. Zeskoczyłam z blatu i pobiegłam otworzyć.
-Sorry Mała za spóźnienie ale Daphne zaspała – powiedział na powitanie Tom.
-Nie ma sprawy, mamy jeszcze czterdzieści minut – wpuściłam ich do domu.
-Tylko czterdzieści minut – poprawił mnie chłopak – Gotowa? – przytaknęłam skinieniem głowy – Jak tak to bierzemy walizki i jedziemy – zaczął zbierać moje bagaże. Ja złapałam kopertę z listem i biletem, która leżała na półce, wrzuciłam do podręcznej torby i wyszłam z domu zamykając drzwi na klucz.
Kiedy tak powoli szłam w stronę samochodu, zostawiając za sobą dom, czułam jak coś wewnątrz mnie się łamie, jak jakaś część mnie odchodzi, zostaje w niewielkim domu w Dublinie.
Podróż na lotnisko wszyscy spędziliśmy w milczeniu. Tom udawał, że droga jest tak strasznie interesująca i skupiał na niej całą swoją uwagę, Daph siedziała i tępo przyglądała się swoim paznokciom a ja? Ja, nie miałam najmniejszej ochoty, na rozmowy o tym, że wszystko będzie dobrze, że się ułoży i będzie idealnie jak kiedyś, ponieważ dobrze wiedziałam, że nie będzie. 
-Moje drogie panie, dojechaliśmy – z zamyślenia wyrwał mnie głos chłopaka, który zgasiwszy samochód wysiadł z niego i zaczął wyjmować moje walizki z bagażnika.
-Chodź Daph – powiedziałam do dziewczyny, która ciągle tempo przyglądała się swoim paznokciom. Przez wypadek rodziców zamknęła się w sobie a teraz kiedy ja mam się wyprowadzić już w ogóle nie mogłam z nią złapać kontaktu. 
Dziewczyna westchnęła ciężko i spojrzała w moją stronę. Jej oczy był załzawione, czerwone i podkrążone od nieprzespanych nocy.
-Wiesz jak bardzo cię kocham i jak bardzo będę za tobą tęsknić? – wyszeptała łamiącym się głosem.
-Wiem Daph, bardzo dobrze wiem, jednak nie mogę nic poradzić. Dobrze wiesz, że chciałabym zostać z wami w Irlandii jednak teraz to wujek jest moim prawnym opiekunem i to on decyduje, ja nie mam nic do powiedzenia… - przerwałam na chwilę odetchnęłam głęboko i dokończyłam – ale obiecuję, że pogadam z ciocią i wujkiem i poproszę ich żebyście mogli przyjechać do mnie na ferie zimowe. Będziemy pisać, dzwonić Daph, jesteście dla mnie jak rodzina – przytuliłam ją mocno a po moim policzku zaczęły płynąć łzy. 
-Nie płacz – szepnęła mi do ucha i zabawnie pociągnęła noskiem – Musimy być twarde…
-Drogie panie wysia… - przerwał jej Tom – Dziewczyny proszę was - usiadł obok mnie i objął nas ramieniem – Wiecie, że łzy już tu nic nie pomogą. Czasu się nie cofnie a twój samolot Maleńka odlatuje za dwadzieścia minut więc proszę pośpiesz się.
-Dzięki Tom, dzięki wam za wszystko – wyszeptałam i powoli wyplątałam się z ich objęć. Chłopak wysiadł z samochodu ustępując mi drogi a ja poszłam w jego ślady. Wysiadłam, poprawiłam koszulę i jeszcze raz spojrzałam na przyjaciół, z którymi za chwilę miałam się rozstać.
-Kocham was – szepnęłam przewieszając gitarę przez ramię i łapiąc za rączki walizki.
-My ciebie też Ann – powiedzieli równo.
-Pomóc Ci? – zapytał Tom obserwując mnie uważnie.
-Nie, dam radę, muszę sobie sama poradzić z tym ciężarem – pocałowałam ich boje w policzek na pożegnanie – Dziękuję wam za... wszystko – i ruszyłam w stronę gdzie odbywała się odprawa. 
Chociaż wielka siła ciągnęła mnie żebym się odwróciła, jeszcze raz spojrzała na tę wspaniałą dwójkę to wiedziałam, że nie mogę. Wiedziałam, że jak na nich spojrzę to serce mi pęknie, rozpadnie się na tysiące kawałków, maleńkich jak ziarnka piasku. 
Odprawa zajęła jakieś piętnaście minut. Pozostawienie bagaży, sprawdzenie toreb podręcznych oraz biletów i wiele innych czynności, które wykonywano przed startem nie robiły na mnie zbytniego wrażenia. Przyzwyczajona do częstych podróży, starałam się przystosowywać do poleceń, jakie padały ze stron stewardess i po kilkunastu minutach szczęśliwa, że to całe zamieszanie już za mną siedziałam w jednym z dwuosobowych foteli przy okrągłym oknie. Chciałam całą drogę spędzić na podziwianiu widoków i chmur, które będą rozciągać się przede mną przez najbliższych kilka godzin. Założyłam słuchawki na uszy i już miałam odpłynąć w świat muzyki i pięknych krajobrazów kiedy usłyszałam ciche chrząknięcie. Powoli podniosła wzrok ku górze i ujrzałam jakiegoś chłopaka, blondyna, który uśmiechając się głupkowato czekał aż zdejmę słuchawki. 
-Co jest? – zapytałam oschle zdejmują sprzęt z uszu.
-Hej – przywitał się jakby nigdy nic.
-No hej, chcesz coś bo jeżeli nie to proszę daj mi święty spokój. Nie kupuję żadnych breloczków, mydełek i tym podobnych ciekawości reklamujących wasze linie lotnicze więc jeżeli nie masz mi nic ciekawego do powiedzenia to sobie daruj – powiedziałam szybko, nie miałam najmniejszej ochoty na wydawanie pieniędzy oraz na rozmowy z namolną obsługą.
-Nie, nic z tych rzeczy – uśmiechnął się szeroko – ja nic nie sprzedają, chciałem się tylko zapytać czy to miejsce, obok ciebie jest zajęte? – spojrzał na mnie, zabawnie przekrzywiając głowę a ja poczułam jak moje policzki powoli zaczynają przybierać czerwoną barwę. Jak mogłam wziąć tego chłopaka za kogoś z obsługi? Jak mogłam pomyśleć, że chce mi sprzedać jakieś gadżety reklamujące linie lotnicze? Jak… Jak można być taką kretynką. 
-Oj, jasne, że wolne – zabrałam torbę, która leżała na fotelu obok – przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłam, po prostu myślałam, że… - jesteś z obsługi? Nie to zabrzmi głupio, może go urazi? –… Nie ważne.
-Że jestem z obsługi? – roześmiał się siadając obok – nic się nie stało a tak właściwie, to Niall jestem – wyciągnął bladą dłoń w moją stronę.
-Ann i jeszcze raz przepraszam – uśmiechnęłam się blado ściskając jego dłoń.
-Jeszcze raz powtarzam, że nic się nie stało – odpowiedział i zaczął szukać czegoś w torbie, natomiast ja przyjrzałam się uważnie słuchawkom leżącym na moich kolanach i po chwili namysłu schowałam je do mojego bagażu podręcznego.
Jeżeli miałam zacząć nowe życie, w nowym miejscu, z nowymi ludźmi to nie powinnam tracić każdej możliwej okazji na dobry początek danej mi przez Boga, a może właśnie to spotkanie miało być nowym, dobrym początkiem?
___________________________

O! I tak oto mamy trójeczkę! Jak wam się podoba?
Osobiscie uważam, że nie powala na kolana i nie ma w niej nic co można uznać za dobry kawał roboty, jednak mam do niej pewien sentyment i tak, w sumie jak do każdego rozdziału :)
Czekam na wasze szczere opinie jednak nie przesadzajcie też z tymi niepochlebnymi ponieważ ja tylko staram się pokazać świat widziany moimi oczami.
Pozdrawiam.

4 komentarze:

  1. Boski. Czekam na kolejny z zapartym tchem . I zapraszam do mnie.
    http://another-world-onedirection.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeju normalnie nie mogłam się naczytać . Twoje opowiadanie jest niezwykłe takie dopracowane , odwaliłaś dobry kawał roboty a to dopiero 3 rozdział , nie mogę się doczekać następnych i zobaczyć co dla nas przygotowałaś . Życzę Ci weny .
    Pozdrawiam !:*

    OdpowiedzUsuń
  3. rozdział świetny,naprawdę.
    aż popłakałam się przy rozstaniu ;c
    okej czytam dalej.
    http://ishouldvekissedyou.blogspot.com/ zapraszam. mam nadzieję ,że wpadniesz ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Super blog
    Zapraszam na mojego www.reallyunofficial.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń