Pogrzeby zimą zapewne nie należały do ulubionej, pierwszej
dziesiątki pastora Carther’ a, który zapewne w tym momencie wolałby siedzieć w
wygodnym, ciepłym fotelu i popijając gorącą malinową herbatkę układać kazanie
na msze z okazji pożegnania Starego Roku. Jednak nasza rodzina jak zwykle
musiała pokrzyżować mu plany, tak jak jesienią 1995 roku, kiedy to planował
wybrać się na dwutygodniowy urlop na Jamajkę a tu nagle, młode małżeństwo wpada
uradowane do jego mieszkania i z uśmiechem prosi o udzielenie chrztu
nowo narodzonej córeczce. Oczywiście urlop pod palmami odszedł w zapomnienie, a
on z miną poszkodowanego, od niechcenia odprawił ceremonie chrzcielne.
Chrzest, pogrzeb rodziców Little D. a teraz moich. Jak ci
ludzie lubili zakłócać mu życie, niszczyć plany! Czy nie mogli zaczekać tych
kilka dni dłużej? Aż pogoda się ociepli? Aż zamiast deszczowych, ciężkich chmur
po niebie będzie spacerować ciepłe słonko? Zero szacunku, tolerancji dla
starego, zmęczonego życiem pastora.
Zmęczona z sinymi oczami i cerą bladą jak ściana z otępiałym
wzrokiem stałam przy oknie i obserwowałam jak strugi deszczu spadają na ziemię.
Tak, zima w Irlandii nie należała do najpiękniejszych, częściej od białego
puchu pojawiał się okropny deszcz, który jeszcze bardziej przygnębiał
Irlandczyków. Niszczył już i tak podłe samopoczucie i sprawiał, że nawet
uśmiechnięte na co dzień osoby zapomniały jak łatwą czynnością jest unoszenie
dwóch kącików ust ku górze.
Krople deszczu spływały powoli po szybie tworząc różne
ścieżki, wszystkie pędziły w dół jakby tam gdzieś u podnóża szklanej tafli
czekała ich nagroda a nie zwykła śmierć, koniec, kres ich wędrówki.
Prawą rękę uniosłam ku górze, przyłożyłam do twarzy i delikatnie
starłam pojedynczą łzę, która tak jak krople deszczu zaczęła swą wędrówkę ku
dole.
-Nie pędź głupia, twój koniec będzie wcześniej –
powiedziałam jakby sama do siebie mając nadzieję, że nikt nie usłyszy moich
słów.
-Ann? Z kim rozmawiasz? – usłyszałam spokojny męski głos za
sobą.
Odwróciłam się powoli w stronę jego właściciela i kolejny
raz miałam wrażenie jakbym widziała tatę, albo raczej jego nienagannego sobowtóra.
Zamknęłam oczy i wciągnęłam głęboko powietrze po czym ponownie spojrzałam na
mężczyznę.
-Do nikogo, wujku – odpowiedziałam na jego pytanie.
Wujku? Tak, wujku. To nie był mój tata czy jego sobowtór,
tylko wujek Adam podobny, prawie identyczny brat bliźniak.
Wysoki na oko mierzący jakieś sto osiemdziesiąt pięć centymetrów,
czterdziestopięciolatek stał naprzeciwko mnie i zawijał mankiety koszuli, tak
szykował się na pogrzeb. Pogrzeb brata, z którym nie utrzymywał kontaktu od
ponad trzydziestu lat. Nie dzwonił, nie pisał, jednak kiedy dowiedział się o
śmierci swego jednojajowego bliźniaka wsiadł w pierwszy lepszy samolot i w
przeciągu kilku godzin zjawił się w Irlandii. Nie wiem czy było to
spowodowane tą magiczną więzią bliźniaczą o jakiej pisano w magazynach
naukowych, czy obowiązkiem pożegnania brata a może chrapką na spadek jaki
zostanie po rodzicach? Pierwsza i druga opcja były bardzo prawdopodobne jednak
trzecia, nie. To raczej wujek Adam był tym bardziej zamożniejszym dzieckiem
państwa Lee-Palmer, albo raczej tylko potomkiem państwa Lee-Palmer. Wiem, że
trochę to głupio brzmi, ale każdy z nich uzupełniając w dokumentach lukę
opiekuni prawni wpisywał tylko jeden raz nazwisko rodziców. Jednak żeby lepiej
zrozumieć całą historię trzeba opowiedzieć ją powoli, od początku, dokładnie...
Wszystko zaczęło się w Londynie. Młody Anthony Lee-Palmer,
student Londyńskiej Akademii Sztuk Pięknych podczas jednej z imprez, albo raczej
jak to nazywano kilka lat temu, wieczornych potańcówek, poznaje młodą Susanne.
Naiwni młodzi twierdzą, że to miłość od pierwszego wejrzenia, że są zakochani.
Opowiadają znajomym o motylkach i ćwierkających ptaszkach, nie mija kilka
miesięcy a oni pod wpływem impulsu pobierają się. Kolejne dziewięć miesięcy i
na świat z zdwojoną mocą przychodzi, albo raczej przychodzą „owoce” ich chorej
miłości, Adam i Simon. Niby miłość kwitła jednak nasi zakochani udając dobry
związek po prostu zdradzali się na prawo i lewo, w domu kwitły kłótnie a
ofiarami całego niezdrowego układu byli nieświadomi bliźniacy. Po trzech latach
związku postanowili się rozwieść i tu pojawiły się problemy z „podzieleniem”
dzieci. Po wielu burzliwych kłótniach ustalono, że Susanne dostanie prawo do
opieki nad Simonem, natomiast Adamem ma zajmować się Anthony. Kiedy wszystkie
sprawy rozwodowe ucichły, kobieta spakowała walizki i wróciła do rodzinnego
kraju zrywając kontakt z przeszłością i drugim synem.
-Gotowa? – z rozmyślań kolejny raz wyrwał mnie głos wujka.
-Tak – potwierdziłam cicho i złapałam czarny płaszczyk,
który leżał na krześle. Przykryłam nim czarną sukienkę i powoli zaczęłam
zapinać guziki. Ręce mi się trzęsły jak szalone, jednak obiecałam sobie, że nie
opuszczę ostatniego pożegnania z rodzicami.
-Wiesz, że nie musisz tam iść? – wujek podszedł do mnie
bliżej i podał mi czarny szalik, czapkę i rękawiczki.
-Muszę – wzięłam od niego wełniane nakrycia i wyminęła
zwinnie. Wiem, że traktowałam go zbyt oschle jednak nie miałam siły na bycie
miłą, nie dzisiaj, nie teraz.
Do kościoła dojechaliśmy w dziesięć minut, które dłużyły się
w nieskończoność. Powoli wysiadłam z pojazdu i rozejrzałam się po dziedzińcu. Ludzie
wchodzili do budynku jednak dwoje młodych osób czekało przy głównym wejściu
przestępując z nogi na nogę. Podeszłam do nich i bez słów mocno przytuliłam.
Dobrze wiedziałam, że Tom i Little D. tak jak ja jeszcze nie mogli pozbierać
się po śmierci rodziców i po wczorajszym pogrzebie, nie mieli ochoty kolejny raz
przeżywać tego koszmaru, jednak chcieli być ze mną tak jak ja wspierałam ich.
-Będzie dobrze Mała – powiedział Tom powoli się ode mnie odsuwając
– Wszystko się ułoży – spojrzałam na niego przez łzy, jego oczy tak jak moje
były zaszklone, jednak głos stabilny, poważny, nie łamał się.
-Nic nie będzie dobrze – odpowiedziałam i złapałam ich za
ręce. – Jutro wyjeżdżam do Wielkiej Brytanii, nie mam wyjścia – pojedyncza
łza spłynęła po moim policzku. – Jednak obiecuję, że o was nie zapomnę, że
zawsze będziecie dla mnie ważni, jak rodzina.
-Ann… – szepnęła cicho Daphne a ja usłyszałam, jak tłum
ludzi zaczyna odmawiać modlitwę za dusze osób zmarłych. Odwróciłam się
gwałtownie i zauważyłam jak dwunastu mężczyzn, niesie w stronę kościoła dwie,
brązowe trumny. Oczy zaszły mi łzami a przyjaciele mocniej ścisnęli moje
dłonie.
Msza pogrzebowa nie trwała długo, jednak dla mnie była to
cała wieczność. Ludzie płakali, szlochali, śpiewali pieśni żałobne i modlili
się o przyjęcie dusz zmarłych do nieba. Na koniec przyszedł czas na pożegnania.
Powoli wstałam z ławki i podeszłam do pianina przy, którym siedział organista.
-Mogę? – zapytałam szeptem i kiedy starszy mężczyzna wstał
usiadłam i zaczęłam grać, piosenkę, której nauczył mnie tata. Piosenkę, którą
sam napisał i grał na pogrzebie swojej matki, piosenkę pod tytułem „Nasze
ostatnie pożegnanie”.
Jak po każdym pogrzebie trumny z ciałami zostały zaniesione
na pobliski cmentarz. Ostatnie słowo, złożenie do grobu i koniec…
Do domu wróciłam razem
z Little D. i Tomem. Tak ustaliłam z wujkiem. Kilka ostatnich chwil w
Irlandii chciałam spędzić w ich towarzystwie. Moje ręce nadal się trzęsły jak
szalone, a kiedy otwierałam drzwi, kilkakrotnie upuściłam klucz na ziemię.
Dopiero po paru nieudanych próbach, Tom przejął sprawę w swoje ręce i otworzył
drzwi.
W środku unosił się znajomy zapach mojej rodziny, zapach za
którym będę tęsknić najmocniej na świecie. Chociaż dom nadal pachniał tak jak
kilka dni temu to jego wygląd zmienił się nieodpoznania. Meble poprzykrywane
folią malarską były już przygotowane na lokatora, który miał zawitać w tych
progach lada dzień a moje rzeczy już zapewne dojeżdżały do Bradford.
Położyłam klucze na półeczce przy lusterku i odwróciłam się
w stronę przyjaciół, jednak coś zwróciło moją uwagę i ponownie spojrzałam na
mały blacik. Koperta, biała koperta podpisana : Do Ann Lee-Palmer. Otworzyłam ja powoli i wyjęłam jeden bilet
lotniczy i list, który szybko rozłożyłam i zaczęłam czytać:
Droga Ann,
Przepraszam Cię, że
informuję Cię o tym w ten sposób jednak po pogrzebie nie miałem czasu ani
możliwości cię złapać. Zaraz po zakończeniu ceremonii dostałem ważny telefon z
Londynu i musiałem wracać, sprawy służbowe. Jednak z twoim przyjazdem nic się
nie zmieniło. Mam nadzieję, że poradzisz sobie sama ze wszystkim. Razem z
ciocią i dzieciakami czekamy już na ciebie w Bradford. Do zobaczenia jutro.
Wujek Adam.
-Co to ? – zapytała zaciekawiona Little D.
-List od wujka. Sama będę musiała lecieć do Londynu –
odpowiedziałam i rzuciłam kartkę na z powrotem na półkę.
-Poradzisz sobie? – tym razem to Tom zapytał z troską w
głosie.
-Nie mam innego wyjścia – spojrzałam ponownie na nich.
Zbliżał się wieczór a ja nie miałam na nic siły, jedynym o czym teraz marzyłam
było pójście spać i zapomnienie o tym całym horrorze. – Wiecie co, muszę się
wyspać, jutro czeka mnie długa podróż. Przepraszam was ale chyba położę się
spać.
-Nie ma sprawy, my i tak się już zbieramy. Do zobaczenia
jutro. – powiedział Tom przytulił mnie mocno, odsunął się, złapał Little D. za
rękę i ruszył w stronę wyjścia.
-Kocham cię… - szepnęła Daphne w moją stronę wychodząc z
domu i zamykając drzwi.
Pogasiłam wszystkie światła na dole i powolnym krokiem wczłapałam
się na górę do mojego małego pokoju. Przebrałam się w luźny T-shirt i szorty i
położyłam do łóżka. W głowie tłukło mi się tysiące myśli, płakałam przez pół
nocy wspominając to co już nie wróci, oglądając kolejny raz film z mojego życia…
____________________________________
I tak oto kończę drugi już rozdział :)
Przepraszam, że nie ma jeszcze chłopców ale stwierdziłam, że pogrzeb to dość ważna ceremonia i muszę o nim wspomnieć, jednak obiecuję, że już w następnym rozdziale pojawi się pierwszy Directionowy akcent! :) Więc czekajcie, czekajcie!
Jeżeli się wam podoba to proszę zostawcie komentarz ponieważ on bardzo wiele dla mnie znaczy i sprawia, że wiem, że pisanie ma sens ponieważ ktoś czyta! Daje mi to kopa!
dziewczyno miałam takie ciarki jak to czytałam ..
OdpowiedzUsuńPrzekazałaś ważne emocje , bardzo bym chciała pisać tak jak ty , nie mogę się doczekać trzeciego rozdziału . Jestem pewna że będzie tak samo niesamowity jak ten . Życzę Ci weny . :)
Kiedy dodasz nowy ?:D
Cieszę się, że podoba ci się moje opowiadanie :) cieszę się, że ktoś czyta i mam nadzieję, że nie zostaniesz tylko jedyną czytelniczką i że za jakiś czas będzie was więcej :).
UsuńDziękuję oczywiście za komplement(?) jednak i tak jeszcze nie przekazałam tego wszystkiego tak jak sobie wyobrażałam. ;/
A następny rozdział? Hmm... Jak dobrze pójdzie to może jutro :)
wspaniały rozdział, świetnie piszesz, naprawdę mi się podoba.
OdpowiedzUsuńpodoba mi się ,że tak rozwijasz akcję,że dodajesz takie szczegóły,naprawdę interesujące. ;)
http://ishouldvekissedyou.blogspot.com/ - mam nadzieję ,że wpadniesz ;)