Przepiękny wystrój bloga zawdzięczam Szczególnie niewidocznej. z bloga "Skrawek nieba." Jeszcze raz Ado, dziękuję bardzo za poświęcony czas. ♥ Szablon jest przepiękny.

piątek, 25 maja 2012

Dziewiętnaście.


-Zaufanie? - zapytał zaskoczony. Najwyraźniej zbiłam go z tropu. Cóż, trudne pytanie po ciężkim weekendzie? Też się zdarzają, jednak trzeba stawić im czoła. Skinęłam tylko lekko głową. Nie miałam ochoty, mówić więcej. Bałam się, że w pewnym momencie może mi zadrżeć głos. Sama nie wiem czy z nerwów czy też z żalu. Nie wiem. - Zaufanie... - odchylił się delikatnie na drewnianej ławeczce, prawą dłonią mierzwiąc swoje, kruczoczarne włosy. Rozmyślał, rozważał co powinien powiedzieć. Bał się? Bał się tego, że może coś zepsuć. Spokojnie, więcej rozwalić się nie da. - Są na świecie ludzie, którzy znaczą dla nas wiele. Osoby, którym mówimy o wszystkim wiedząc, że one to zrozumieją, nie wyśmieją. Wiemy, że ci ludzie akceptują zarówno nasze zalety jak i wady. Tolerują każdy głupi wybryk i zachowanie... - mówił, patrząc przed siebie, jednak mnie już nie było nic więcej w tym momencie potrzebne. Wystarczył sam początek jego rozważania, żebym mogła stwierdzić, czy tak naprawdę mi ufał. Powoli wstałam z ławeczki i założyłam torbę na ramię. Nic więcej od niego, nie chciałam. Nie chciałam żadnych wyjaśnień, czy też tłumaczeń z podtekstem „Ale, ja chciałem dobrze”.
 Przepraszam, całym moim sercem przepraszam, jednak w tym momencie to tylko ja sama wiem, co dla mnie jest dobre. Nikt, żadne człowiek dookoła nie może powiedzieć czego pragnę czy też co czuję. Nikt w tym mieście nie zna Ann Lee-Palmer, jej życia przed przeprowadzką. Nikt nie wie kim jest i co tu robi, więc tym bardziej, żadna istota nie ma pojęcia, jakie wartości są dla niej dobre.
Poprawiłam czarny pasek, który spoczął na moim ramieniu i zwinnie wyminęłam ławkę. Nie miałam nawet odwagi spojrzeć na chłopaka, bałam się co mogę zobaczyć w jego oczach, albo raczej czego już nie zobaczę. Bałam się, że zabraknie mi tej pewności i radości, która emanowała od niego podczas każdego naszego spotkania. Podczas przerwy na drugie śniadanie, czy wypadu na łyżwy.
-Ann – chłopak zniżył ton swojego głosu, a jego ciepła dłoń, wylądowała na moim zmarzniętym nadgarstku. Kolejny dreszcz, przemknął po moim ciele, a ja nie wiedziałam co powinnam zrobić. Wyrwać rękę i wybiec z sali? Tak, możliwe, że nie byłoby to złe rozwiązanie, jednak pewna cząstka mnie. Ta, najmniej egoistyczna i samolubna, podpowiadała gdzieś tam w główce, że powinnam sobie z nim wszystko wyjaśnić. Powinnam dać mu szanse wytłumaczyć. Pozwolić powiedzieć wszystko, co ma mi do wyjawienia i dopiero odejść. Chociaż nie, tutaj nie kierowałam się dobrym sercem a raczej ciekawością. Ciekawością, jak wiele mogę się jeszcze dowiedzieć, jak wiele zataił żeby stworzyć to „lepsze dobro” – Zrozum… ja, chciałem dobrze – wyszeptał, natomiast ja jak poparzona wyrwałam dłoń z jego uścisku.
-Chciałeś dobrze? – zapytałam zaskoczona jego słowami, chociaż można było się spodziewać czegoś takiego. Ponoć każdy człowiek, zatajając jakąś informację na swój temat, robi to dla czyjegoś dobra. Raz dla swojego, innym razem dla innych, jednak twierdzi, że ma na celu ułatwienie życia zapominając, że prawda kiedyś i tak ujrzy światło dzienne. Nie ma znaczenia czy drugi człowiek dowie się o tym dzisiaj, czy jutro, a może jednak za dziesięć lat, kiedy żyjąc w zgodzie nagle wszystko się zawali. Pojawią się łzy i ból, spowodowane brakiem zaufania. – Co dobrego, widziałeś w ukrywaniu prawdy, na swój temat? Co chciałeś wskórać? Osiągnąć? Ponieważ nie wydaje mi się, żebyś wstydził się tego, kim jesteś. Występujesz przed kamerami! Ogląda cię cały świat, a mnie nie potrafiłeś powiedzieć prawdy o sobie? Nic, nie rozumiem – szepnęłam kręcąc głową na prawo i lewo.  Wzrok miałam utkwiony w parze czarnych traperów, które jak co dzień rano założyłam wychodząc do szkoły. Nie potrafiłam spojrzeć na chłopaka. Bałam się tego, co mogę zobaczyć w jego oczach, czy też, jak wiele on będzie mógł dowiedzieć się o mnie. Poznać moje uczucia i obawy. Twarz człowieka, była jak otwarta księga, z jego oczu ust czy nawet drgnięć policzka można było wyczytać praktycznie wszystko. Począwszy od stanu zdrowia, skończywszy na uczuciach, które tliły się gdzieś tam, na samym dnie serca.
Chłopak wypuścił głośno powietrze i wstał z niewielkiej ławeczki.
-Ann, spójrz na mnie – nakazał jednak ja nie zareagowałam. Brunet westchnął cicho i wsadził obie dłonie do kieszeni, swoich brązowych spodni, których nogawki widziałam kątem oka. – Wiem, że to wszystko, głupio wyszło ale zrozum, ja naprawdę chciałem dobrze…
-Już to mówiłeś – podniosłam wzrok, przerywając mu w połowie zdania. Chociaż już nie oglądałam swoich butów, to moje oczy skupiły się raczej na tym, co było za chłopakiem, a nie na nim – Chciałeś dobrze, ale powiedz wreszcie, co takiego dobrego, widziałeś w ukrywaniu tego, że śpiewasz w One Direction? – ponagliłam bruneta, przestępując z nogi na nogę. Jego czekoladowe tęczówki przebijały mnie na wylot. Chociaż nie widziałam, że na mnie patrzy to czułam jego wzrok na sobie, czułam jak  ciepło, ciekawość i w pewnym rodzaju współczucie, płynące z jego oczu, ogarniają moje ciało.
-Nienawidziłaś nas – wypalił, a ja poczułam, jak coś we mnie pęka. Poczułam, że każdy zatajony fakt był spowodowany tym, że jakiś czas temu skrytykowałam ich piosenkę.
-Nigdy… - przerwałam na chwilę żeby zastanowić się co, tak naprawdę powinnam powiedzieć. Prawda była taka, że nie przepadałam za muzyką jaką tworzyli, praktycznie nie słuchałam ich piosenek i nie wiedziałam nic, na ich temat. Nie interesowałam się, ile wydali płyt, czy jakie to nowe ploteczki piszą o nich brukowce. Nie należałam do nastolatek, które przejmowały się życiem celebrytów, bardziej niż swoim. Większość czasu spędzałam na basenie oraz grając, co było równoznaczne ze słuchaniem muzyki. Jeżeli podobała mi się jakaś piosenka, to zapisywałam tytuł i wieczorem, przed spaniem szukałam jej na Internecie, żeby móc kolejny raz usłyszeć jej brzmienie, treść czy jakąkolwiek inną cząstkę, jednak na tym kończyło się moje zainteresowanie gwiazdami. Pochłaniały mnie tylko ich dzieła, a nie całe życie. - …nigdy nie powiedziałam, że was nienawidzę – dokończyłam zgodnie z prawdą. Kiedy pierwszy raz w głośnikach szkolnego radiowęzła rozbrzmiały dźwięki zwiastujące „What makes you beautifull” pomyślałam, że szykuje się kolejny hit tygodnia, że później dzieciakom przejdzie i nie będę musiała słuchać, tej piosenki. Nie podobała mi się, nie podobał mi się jej tekst, czy też melodia. Była dla mnie bezuczuciowa. Słysząc te przyjemne, męskie głosy, miałam wrażenie, że śpiewają to, co ktoś im kazał, a nie, to co czują.
-Ale, przecież… - chłopak zaczął, a ja marszcząc delikatnie brwi, pokręciłam głową na prawo i lewo.
-No co? Powiedz, czy kiedykolwiek szepnęłam chociaż słowo, na temat mojej antypatii do was? – wzrok, który dotychczas utkwiony gdzieś w  widok za chłopakiem, powoli przeniosłam na jego twarz. Chciałam zobaczyć jego reakcję, chociaż bałam się, to ciekawość przejęła wodze i tym razem, pozwoliłam jej, aby ściągnęła mnie na drogę do piekła.
Widziałam, jak przez jego smukłą twarz, przez usta i oczy przechodzi zmieszanie, zaskoczenie. Widziałam, jak przygryzając wargę, stara się opanować zdenerwowanie, które zaczynało brać górę nad naszą dwójką. Wiedzieliśmy, że musimy ze sobą porozmawiać, jednak dla żadnego z nas, nie było to łatwe. Ja nie miałam ochoty słuchać, jak chłopak opowiada, że jest mu tak strasznie przykro, że chciał mojego szczęścia! Litości. Jeżeli druga osoba chce twojego dobra, to chyba, nie komplikuje sobie życia zbędnymi kłamstwami.        
Zayn wypuścił głęboko powietrze i ponownie usiadł na brązowej ławce, która cicho zaskrzypiała.
-Kiedyś powiedziałaś Niallowi w samolocie, że nie lubisz naszej piosenki a później w kręgielni słysząc jej tytuł, na twojej twarzy pojawił się taki… - zatrzymał się jakby szukając odpowiedniego słowa – Taki niesmak. Wyglądało to jakbyś…
-Malik! Co ty gadasz? – wrzasnęłam, słysząc słowa chłopaka. Miałam tego wszystkiego już dość. Czy ten chłopak, był naprawdę taki bojaźliwy? Wstydził się tego, kim jest? Nic nie rozumiałam z całej tej, jego gadaniny. – Słyszałam tylko jedną waszą piosenkę, która mi się nie podobała! No okej, ale czy to od razu oznacza, że nienawidzę waszego zespołu?
-Nie o to chodzi… – Zayn wywrócił oczami, jakbym nic nie rozumiała. Jakbym nie pojmowała jego trybu myślenia, jakbym była z innej planety. Wiecie o co chodzi, ja z Wenus on z Marsa.
-To powiedz mi, o co chodzi –zdenerwowana odsunęłam się od pianina i powoli podeszłam do okna wbijając wzrok w widok, który rozpościerał się po drugiej stronie ulicy. Pokryty śniegiem park. Pusty, smutny, samotny. Zimą nikt go nie odwiedzał, dopiero dzisiaj, pierwszy raz od początku zimy, spadł w Bradford śnieg, upragniony biały puch, tak długo wyczekiwany przez młodzież i unikany przez kierowców.
-Bałem się, że nie zrozumiesz – powiedział wolno, wstając z ławki i podchodząc do mnie. Teraz oboje przyglądaliśmy się parkowi, dużym drzewom i długim alejkom, po których latem przechadzały się setki mieszkańców.
-Czego miałam nie zrozumieć? – zapytałam poirytowana, odwracając się w stronę chłopaka. Czy on naprawdę, miał mnie za taką pustą i głupią egoistkę? No cóż, dobrze wiedzieć. – Miałam nie zrozumieć tego, że jesteś celebrytą? Proszę cię…
-Tu nie chodzi o to, że jestem celebrytą – przerwał mi w połowie zdania, odwracając się twarzą w moją stronę. Przez chwilę przyglądał się mojej twarzy, jakby czekając na jakąkolwiek oznakę złości czy też czegokolwiek innego. Jednak ja pozostałam niewzruszona. Cierpliwie odliczałam sekundy w czasie ciszy, która panowała w sali. Zayn lewą ręką potarł nasadę nosa i przymknął delikatnie powieki. – Jak już powiedziałem w wywiadzie, byłaś jedyną dziewczyną, która widząc mnie, nie rzuciła się z piskiem podczas naszego pierwszego spotkanie. Każda inna łasiłaby się jak wariatka a ty, z tego co widziałem w twoich oczach, miałaś ochotę mi przywalić. Zawsze patrzyłaś na mnie jak na równego sobie, nigdy nie wywyższałaś, czy nie przejmowałaś się tym, czy ludzie na nas patrzą. Pasowało mi to, podobało mi się takie normalne życie. Życie, w którym mogłem być Zaynem Malikiem bez masy fanów, płyt i koncertów. Pamiętasz, chciałem powiedzieć ci w stołówce, myślałem, że sama szybko się zorientujesz, jednak nic takiego się nie stało, a później… Późnie już, zaczęło mnie kręcić normalne życie i nie było jak powiedzieć… - irytowało mnie to jego gadanie. Z każdym wypowiedzianym słowem, tempo kołysania się mojej głowy na prawo i lewo przybierało na mocy.
-Bo to, że nie wiedziałam było ci na rękę! A co, poczułeś się jak zwykły nastolatek! Tylko, że ja teraz ci nie ufam, skoro ty nie ufałeś mi na tyle, żeby powiedzieć prawdę o sobie – wyminęłam chłopaka i skierowałam się w stronę wyjścia. Nie miałam siły, ani ochoty drążyć tego tematu.
-Nie tylko ja miałem sekrety! – usłyszałam krzyk chłopaka, kiedy to moja dłoń wylądowała na zimnej, metalowej klamce. Zatrzymując się, po chwili gwałtownie zwróciłam się w jego stronę. Serce waliło mi jak szalone, wiedziałam do czego nawiązywały jego słowa i jakimi argumentami mnie za chwilę zaatakuje. – Ty też nie powiedziałaś mi prawdy o sobie Ann Lee-Palmer! – jego głos stał się donośniejszy a ja miałam wrażenie, że za chwilę głowa eksploduje mi na tysiące kawałków. – Nie powiedziałaś, nic na temat tego dlaczego tu jesteś! Też musiałem się sam dowiedzieć! – zbliżył się do mnie a ja przygryzłam delikatnie policzek od wewnętrznej strony. Kiedyś mama powiedziała mi, że jest to dobra metoda na powstrzymanie płaczu, odwracanie uwagi mózgu od uczuć psychicznych i zwracanie na partie fizyczne.
-Tylko wiesz, jaka jest różnica pomiędzy mną, a tobą?! – wysyczałam przez zęby, czując jak łzy nachodzą mi do oczu. Nie, nie popłaczę się przy nim. Powiem, co mam do powiedzenia, wyjdę i dopiero dam upust emocjom. – Ty nic nie straciłeś! Nie zostałeś sam! Masz przyjaciół i nikt, nie kazał ci, ich porzucić! Masz wszystko to co ja miałam! Rodzinę, przyjaciół i sławę, może o stokroć większą, ale ludzie z twojej branży cię szanują, tak jak szanowali mnie, a teraz?! Co mi zostało?! Ty, nic nie rozumiesz! Jesteś zbyt pochłonięty sobą, żeby zrozumieć! – wrzasnęłam i przykładając dłoń do ust wybiegłam z sali muzycznej. Nie reagowałam na wołanie chłopaka, którego najwyraźniej sumienie ruszyło i chciał przeprosić, jednak  teraz było za późno na przeprosiny. Myślałam, że znalazła w Zaynie przyjaciela, bratnią duszę, która pomoże mi pogodzić się z odejściem rodziców, wniesie do mojego życia światło. Jednak nie, on musiał rozdrapać rany, które jeszcze nawet się nie zagoiły, rany z których co noc leciała krew, przepełniona smutkiem i tęsknotą. Jak, kogoś takiego, można było nazwać przyjacielem?
___________________________________________

Witam wszystkie czytelniczki, które wiernie czekały aż mój brak weny zostanie przezwyciężony i stworzę coś, co mogę pokazać światu. Jak widzicie, rozdział nie jest najdłuższy porównując go do poprzednich, jednak mój doradca, moja prawa ręka stwierdziła, że pora już zakończyć. Więc ja, posłuchałam się Gabrielli i postanowiłam resztę 'akcji' przekazać wam w późnijeszym terminie.
Chciałabym podziękować za to, że jesteście, czekacie i czytacie. Dziękuję za miłe komentarze i naprawdę obszerne opinie. Nawet nie wiecie jak bardzo lubię czytać te wasze pomysły co może dalej się wydarzyć, jak potoczą się losy czy też jak bardzo mnie zachwalacie, chociaż ja naprawdę nie wiem za co. Znowu dziękuję za każde słowo, nawet to najkrótsze. Dziękuję z całego serca ♥

Muszę wam powiedzieć, że od 14 czerwca znikam na około miesiąc i prawdopodobie w przeciagu tych 27 dni, kiedy mnie nie będzie żaden rozdział się  nie pojawi. Jedynie do dnia wyjazdu, postaram się coś naskrobać, żeby nie zostawić was na ponad sześć tygodni bez lektury. Mam nadzieję, że sobie poradzę.

Jeszcze tak na zakończenie, żeby nie przedłużać. Pomyślałam sobie ostatnio, że może któreś z was chciałyby poznać Aleksję, chciałyby się dowiedzie czegoś o blogu, czy też o mnie, więc postanowiłam wam podać mój numer gg. Oto on: 8868969. ♥ Dziękuję, dobranoc.

niedziela, 13 maja 2012

Osiemnaście.


Rozlane mleko utworzyło na drewnianej podłodze nieciekawą plamę, miska leżała wywrócona do góry dnem przykrywając większość mojego śniadania a ja niczym ten głupi piesek, który służy za pseudo ozdobę samochodu, kiwałam głową na prawo i lewo. Chociaż nie, te pieski kiwają góra, dół, góra, dół. Dobra mniejsza.
Najważniejsze, że nie mogłam uwierzyć w to co się działo, nie mogłam zrozumieć dlaczego los się tak na mnie uwziął i rani mnie co chwilę. Kiedy tylko zaznaję szczęścia on zaczyna ze mnie kpić. Niszczy wszystko, rozwala na drobny mak jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie, jakbym była do tego stworzona, przyzwyczajona.
Jednak czy ktokolwiek na świecie został stworzony do cierpienia? Przecież każdemu należy się odrobina szczęścia, radości. Najwyraźniej jestem tym ułomnym przypadkiem, który nie zasługuje na bycie stale szczęśliwym. Podejrzewam, że wszechwiedzący obserwator, który widziałby moją reakcję popukałby się tylko w głowę i pomyślał: „Co ta laska odwala?! Dostała taki dar od losu, poznała wielką gwiazdę, a narzeka i wkurza się na bieg zdarzeń! Wariatka!”
Jednak, czy aby na pewno, darem było poznanie tego człowieka? Tak, racja wnosił on słońce do mojego szarego życia, sprawiał, że się uśmiechałam i miałam ochotę iść następnego dnia do szkoły nie obawiając się, że kolejny raz nazwie mnie ktoś narkomanką czy zabije swoim podłym wzrokiem. Przy nim czułam się taka pewna, żywa. Możliwe to dlatego, że nie znałam tej tajemnicy, tajemnicy jaką był zespół. W sumie to, dlaczego to całe One Direction dostało już u mnie metkę sekretu? Przecież, nikt tego przede mną nie zataił, gdyby tylko naszła mnie ochota, mogłam wpisać w wyszukiwarce internetowej nazwę tego całego boy bandu i dowiedzieć się o nim wszystkiego, jednak ja ich unikałam. Unikałam zarówno muzyki jak i informacji związanych ze światem wykonawców, światem, który od pewnego czasu stał mi się tak bliski. Praktycznie codziennie poznawałam historie z życia tej całej piątki. Słuchałam jak wiele razem przeżyli w sferze prywatnej, a nie zawodowej. Gdzie razem byli i co zobaczyli. Wiedziałam o nich więcej niż niejedna fanka, jednak tak naprawdę ich nie znałam. Chociaż, może byli ludźmi o dwóch twarzach? O obliczu dla publiki i dla przyjaciół?
-Tak więc panowie, już niedługo ma się pojawić wasza pierwsza płyta*. Pierwsze trzynaście piosenek, które w stu procentach są tylko wasze – z zamyślenia wyrwał mnie głos mężczyzny, który od dłuższego czasu przeprowadzał wywiad z moimi znajomymi, jeżeli mogę ich tak nazwać.
-O nie! – odezwał się lekko oburzony Liam, brązowooki chłopka, który siedział pomiędzy Malikiem a Horanem najwyraźniej w żadnym calu nie zgadzał się ze stwierdzeniem dziennikarza – Te piosenki są tylko przez nas śpiewane, oczywiście wkładamy w to sto procent siebie, jednak nie byłoby ich bez wielu osób, które nam ciągle pomagały i pomagają. Dziękujemy im wszystkim z całego serca, ponieważ bez nich nic by się nie udało. To nasze wspólne dzieło. – uśmiechnęłam się delikatnie. Zayn często powtarzał, że Liam jest człowiekiem honorowym, że nigdy nie owija w bawełnę i kiedy trzeba to potrafi przyznać się do prawdy. Mądry człowiek, który zawsze bierze odpowiedzialność za swoje czyny i słowa.
-No tak, ekipa pracowała zawzięcie w przeciągu kilku ostatnich miesięcy i jesteśmy pewni, że wasz krążek stanie się hitem zarówno w Anglii jak i na całym świecie – tym razem odezwała się kobieta, która dotychczas ginęła przy swoim towarzyszu, nie wdając się w rozmowę z chłopakami. – Fanki z zniecierpliwieniem czekają na premierę, ale też na czacie, który od rozpoczęcia programu jest dostępny zadają różne pytania, niekoniecznie związane z płytą. Na początku obiecaliśmy, że jeżeli zgodzicie się, to zostaną one zadane, więc czy chcielibyście na nie odpowiedzieć? Wszystko zależy od was – brunetka przeglądając coś w niewielkim tablecie, który spoczywał na jej kolanach wyczekiwała odpowiedzi chłopaków.
­-Zależy, jakie są te pytania… ­- zaczął Liam.
-E tam! Odpowiemy na wszystkie, spokojnie Liam  - Louis, który dotychczas tylko uśmiechał się głupio do kamery, przejął sprawę w swoje ręce.
-Właśnie, fajnie będzie – tym razem po pokoju rozszedł się głos szczęśliwego Irlandczyka, który delikatnym klepnięciem w ramię, chciał dodać otuchy przyjacielowi.
-Dobra, jak chcecie – Liam wywrócił oczami przystając na pomysł kumpli. Możliwe, że zachowywał się trochę zbyt poważnie jednak Malik zawsze powtarzał, że to właśnie on stara się trzymać zespół na ziemi, stara się żeby żaden z nich nie zrobił nic głupiego. Jest takim ojcem całej ekipy, ojcem który chce dobrze dla swojej rodziny.
-Tak więc… - kobieta podniosła wzrok znad urządzenia i przyjrzała się uważnie całej piątce. Po jej minie widać było, że wybrała już pytanie, które zadała jedna z fanek – Pierwsze pytanie zostanie skierowane do Zayna, gdyż pojawiło się on już kilkanaście razy na czacie… - spojrzała na bruneta a on tylko uśmiechnął się delikatnie i poprawiając swoją pozycję na kanapie, chciał pokazać, że jest gotowy aby udzielić odpowiedzi.
Moje serce, które od pewnego czasu latało jak szalone  w tym momencie zatrzymało się jakby z obawy, ze strachu czego jeszcze mogę dowiedzieć się o Zaynie z tego głupiego, porannego programu. Wciągnęłam głęboko powietrze i chwilowo wstrzymując oddech, w myślach ponaglałam brunetkę, która najwyraźniej swoim denerwującym przedłużaniem chciała zbudować tak zwaną atmosferę.
-W ostatnim czasie wielokrotnie widziano Cię w towarzystwie pewnej dziewczyny. Pewne źródła donoszą, że spędzacie ze sobą praktycznie każdą wolną chwilę. Fanki, chciałyby wiedzie, czy ty i ta dziewczyna to coś poważnego? – zapytała wreszcie a moja szczęka rozchyliła się delikatnie. Wiem, że to może zabrzmieć narcystycznie, jednak prawda była taka, że kobieta o imieniu Kate właśnie zapytała się Malika o nasze stosunki. Zapytała się o to przed kamerami, przed całym światem, przed Bradford. Chciała poznać zarówno jego, jak i moją prywatność. 
Czujne oko kamery zgrabnie przerzuciło się z kobiety, najpierw  na chłopaków, a następnie idealnie przybliżając na Zayna, wyczekiwało odpowiedzi. Odpowiedzi, która w tym momencie tak wiele znaczyła zarówno dla nas, jak i dla fanek, które pewnie piszcząc jak oszalałe nie potrafiły wysiedzieć przed telewizorem. Zjadała je ciekawość, czy aby ich idol nie znalazł sobie drugiej połówki.
Chociaż znałam prawdę lepiej niż ktokolwiek inny na świecie, to ciekawiło mnie, co tak naprawdę on myśli, czuje. Chciałam wiedzieć co powie, jednak… Przecież to gwiazda, osoba publiczna i może całkiem co innego sprzedać prasie, tylko w celu rozgłosu albo zatajenia tego i owego.
-Widzę, że informacje szybko się rozchodzą… - zaczął chłopak. Widać było po nim, że jest spięty, że nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Napięte mięśnie twarzy, czy też nerwowa zabawa bawełnianą bransoletką. Tak wiele go zradzało a w szczególności oczy, pełne uczuć a jednocześnie zagubienia. Obaw, że co by nie zrobił może coś zepsuć. Brunet niepewnie przygryzł dolną wargę. Rozważał, myślał nad każdym słowem, które za chwilę wypowie.
­-Wiesz, że jak nie chcesz, to nie musisz odpowiadać –ciszę przerwał Liam, który dotykając ramienia przyjaciela chciał mu nadać otuchy. Sprawić, żeby ten nie czuł się samotny w tym świecie, który żył tylko pikantnymi ploteczkami z życia gwiazd.
-Spoko Li, czego nie robi się dla fanów – brunet spojrzał na swojego pocieszyciela i po chwili ponownie odwrócił się w stronę prowadzących. –Zapewne wszyscy mają na myśli Ann… ­-zaczął, jednak po wypowiedzeniu mojego imienia zatrzymał się na chwilę. Na jego usta wstąpił delikatny uśmiech a po moim ciele przeszła gęsia skórka, która już od pewnego czasu chciała wyjść na wierzch, dając upust emocjom. Widziałam jak w oczach chłopaka pojawiły się wesołe ogniki, które mogły oznaczać wszystko, każdy moment spędzony razem, albo też radość, że ludzie się nim interesowali. ­– Cóż ludzie lubią gadać i roznosić plotki, jednak prawda jest taka, że my oboje znamy się niespełna tydzień, nawet nie. Chodzimy do jednej szkoły i jakoś tak się złożyło, że przez przypadek mieliśmy przyjemność się poznać… - widziałam jak chłopak wypowiadając każde kolejne słowo uśmiecha się coraz szerzej, widziałam jak cieszy się na myśl o tych wspomnieniach i… Czułam, że moja prywatność została sprzedana mediom. Czułem się taka pusta i publiczna. Miałam wrażenie, że to co wydarzyło się w ostatnim czasie nie będzie już tylko moje, moje i Zayna, a cały świat będzie o tym mówił. Portale społecznościowe będą tworzy coraz to nowsze historie na nasz temat, a ludzie, którzy nie mają prywatnego życia, przeobrażając to w plotki będą ingerować w nasze sprawy. ­­– Spędzamy razem wiele czasu, gdyż dogadujemy się ze sobą. Ann jest jedyną osobą w Bradford, która widząc mnie nie rzuciła mi się na szyję jak opętana fanka… ­-chłopak przerwa na chwilę, zastanawiając się co dalej może powiedzieć – Zapewne już wiele portali plotkarskich pisało na temat naszego związku, że jesteśmy parą i tym podobne, jednak proszę was o jedno, dajcie nam spokój. Jestem nastolatkiem, chodzę do szkoły i mam znajomych, czy gdy będę gadał z jakimś kolegą, to też weźmiecie nas za parę? Jeżeli kiedykolwiek znajdę sobie moją drugą połówkę, to was o tym poinformuję osobiście… - uśmiechnął się delikatnie do prowadzącej, która nic nie mówiąc tylko skinęła delikatnie głową i zaczęła czytać kolejne pytanie, jednak ja nie słuchałam.
Zszokowana siedziałam na żółtej, skórzanej kanapie i przetwarzając kolejny raz każde słowo chłopaka starałam się poukładać sobie wszystko w głowie. Nie mogłam nic zrozumieć, pojąć. Jak to możliwe, że przez jedną znajomość stałam się osobą publiczną? Jak to możliwe, że ludzie pisali o mnie różne plotki, chociaż nie znali prawdy. Nie, to był sen. To nie działo się naprawdę. Przecież to ja, Ann Lee-Palmer, szesnastolatka z Dublinu, która niczym nie wyróżnia się w tłumie. Żyje swoim życiem, ze swoimi problemami i nie chce rozgłosu. Rozgłosu, który mógłby mnie zniszczyć. Ja nie chcę tego wszystkiego, chcę żyć jak przystało na dziewczynę bez masy plotek i kłopotów związanych z ludźmi, którzy będą chcieli się zbliżyć do mnie tylko z powodu tego całego zespołu.
Odetchnęłam głęboko. Sama nie wiedziałam, co w tym momencie powinnam ze sobą zrobić. Wywiad z chłopakami trwał dalej, jednak ja już miałam go dość. Ilość informacji, jakich się dzisiaj dowiedziałam, przekraczała już i tak moje oczekiwania. Szybko wyłączyłam telewizor i rozejrzałam po pomieszczeniu. Ogromny zegar naścienny wskazywał godzinę jedenastą. Poderwałam się z kanapy, jakby poraził mnie prąd i nie patrząc pod nogi po chwili poczułam, że moje nagie, zimne od nerwów stopy stoją w czymś mokrym. No tak! Miska ze śniadaniem. Cichy jęk wydobył się z moich ust. Całkowicie zapomniałam o naczyniu z jedzeniem, które w przypływie emocji wylądowało na podłodze tuż przed kanapą. Westchnęłam cicho i zaczęłam sprzątać. Zaczęłam naprawiać jeden z błędów, który popełniłam przez tych ludzi. Ile ich jeszcze było? Sama nie wiem.
Całą sobotę i niedzielę spędziłam na rozważaniu. Rozmyślaniu co zrobiłam źle, gdzie popełniłam ten głupi błąd, który sprawił, że chłopak mi nie zaufał, nie powiedział od razu, prawdy o sobie. Czy naprawdę, wyglądałam na taką egoistkę? Dopiero teraz zrozumiałam jego słowa w stołówce. Ten narcyzm, którym się otaczał, te spojrzenia innych dziewczyn, które chciały mnie zabić za każdą rozmowę jaką z nim odbyłam. On był kimś i się z tym krył, bardzo dobrze zataił to przede mną. Zdarzało się, że dawał mi pewne sygnały, przecież, który chłopak idąc ulicą nuci piosenkę boy bandu i uśmiecha się przy tym od ucha do ucha. Który chłopak słysząc niepochlebne opinie na temat utworu jakiegoś zespołu przeżywa taką wojnę ze sobą, traci radość w oczach i ma wrażenie, że czemuś zawinił? Chociaż, Zayn nigdy nic na ten temat nie wspominał to można był zobaczyć jak emocjonalnie reaguje na każdą sprawę związaną z One Dircetion, jak boli go słuchanie mojego narzekania na temat młodych gwiazdeczek, które chciały się wybić za pomocą telewizyjnego show. Raniłam go swoimi słowami, nieświadoma tego z kim rozmawiam. Raniłam go, a on ciągle miał ochotę ze mną rozmawiać. Jak mogłam? Jak mogłam, nie zauważyć tego wszystkiego? Jak mogłam być taka ślepa?
Jeszcze nigdy nie czułam takiego żalu. Nigdy nie czułam się tak podle, zarówno zdradzona przez osobę, która mi nie ufała oraz przez samą siebie. Podłe poczucie dawało się we znaki. Dwie nieprzespane noce i zły nastrój dosłownie ode mnie emitowały na kilak kilometrów. Nawet ciocia i wujek się do mnie nie zbliżali. Nie zadawali żadnych pytań ani nie próbowali poprawiać humoru. Dali mi spokój, postanowili powstrzymać się od jakichkolwiek działań i chyba musieli też zlecić to swoim pociechom, gdyż Margo i Kevin starali się unikać rozmów ze mną. Pozwolili mi samej w świętym spokoju dotrzeć do szkoły. Nie nalegali żebym jechała z nimi. Dali wolną rękę, która w tym momencie była jedynym czego potrzebowałam. Potrzebowałam wolności i czasu, musiałam to wszystko sobie przemyśleć i poukładać. Musiałam pogodzić się z tym jak trudnym przypadkiem jestem i zrozumieć, że moje życie to jedna wielka katastrofa.
Chociaż dostałam wymarzoną wolność, to samotność jaką zastałam w szkole była przygnębiająca. Sama tego chciałam, sama unikałam miejsc, w których mogłam spotkać Malika. Unikałam jakichkolwiek kontaktów z tym człowiekiem. Praktycznie każdą przerwę spędzała w bibliotece, miejscu, które Zayn omijał szerokim łukiem, gdyż jak to kiedyś sam stwierdził: „Zbyt trudne jest dla mnie przebywanie w miejscu, gdzie wiedza nie ma końca.”, za każdym razem uśmiechałam się wspominając jego słowa. Chociaż był gwiazdą znaną na całym świecie, to jednak sława go nie zepsuła. Nadal myślał jak człowiek, a nie maszyna do zarabiania pieniędzy.
Przedostatnia lekcja właśnie dobiegła końca a ja, niczym ten duch, kolejny raz starałam się przedostać do szkolnej czytelni. Przemierzając szkolne korytarze, jak szalona oglądałam się na prawo czy lewo w obawie, że gdzieś w pobliżu może znajdować się Zayn, człowiek z którym rozmowa w tym momencie mogłaby okazać się dla mnie jedną z najtrudniejszych w życiu.
Właśnie dochodziłam do biblioteki kiedy na horyzoncie, w drugim końcu korytarza zamajaczyła mi roześmiana twarz chłopaka. Brunet stojąc bokiem w moją stronę, rozmawiał ze znajomymi.
-Cholera – przeklnęłam pod nosem. Cała grupka znajdowała się pod głównym i jedynym wejściem do sali. Nie było szans żebym przemknęła obok nich niezauważona. Poczułam jak na plecach powoli zaczyna się tworzyć gęsia skórka. Nie miałam czasu, musiałam coś zrobić jeżeli nie chciałam aby doszło do jakiejkolwiek konfrontacji z tym człowiekiem. Jeżeli nie chciałam żeby moje całodniowe starania poszły na marne. Gwałtownie odwróciłam się w kierunku z którego chwilę temu przyszłam. Moim oczom ukazały się uchylone drzwi do jednej z klas. Szybkim krokiem podeszłam do nich i przyciągając w swoją stronę, zajrzałam do środka. Pomieszczenie okazało się salą muzyczną, w której znajdowało się kilka instrumentów. Najwyraźniej ktoś musiał sobie ćwiczyć i zapomniał o zamknięciu pomieszczenia.
-Idealnie – szepnęłam wchodząc do środka i zamykając za sobą drzwi. Niewielka sala przywitała mnie znajomym zapachem starego drewna oraz tuszu, zapachem którym pachniało praktycznie każde pomieszczenie w tej szkole, oczywiście pomijając pływalnie, stołówkę, salę gimnastyczną, szatnię i bibliotekę, które miały zarezerwowane swoje własne zapachy. Położyłam czarną torbę na jednym z krzeseł i zaczęłam spacerować po pomieszczeniu. Masa kabli walała się po podłodze, każdy był podłączony jednym końcem do jakiegoś instrumentu, natomiast drugim do wzmacniacza. Oczywiście pomijając sprzęty elektryczne, które w przewadze były gitarami znajdowała się tam także średniego rozmiaru i jakości perkusja oraz pianino. Wspaniałe brązowe pianino, które aż krzyczało żeby na nim pograć. Błagało żeby ktoś się zlitował i wydobył z niego chociaż jeden dźwięk. Zahipnotyzowana urokiem instrumentu, niespiesznie usiadłam na niewielkiej ławeczce i dotknęłam białych klawiszy. Delikatnie, żeby najpierw oswoić się z ich zimnem oraz teksturą. Wciągnęłam głęboko powietrze i mocniej przyciskając kilka z nich, zagrałam fragment piosenki, która była ostatnią wygraną przeze mnie. Jak dziś, pamiętam moment kiedy łzy spływały mi po policzkach a ja grałam „Ostatnie pożegnanie” napisane przez tatę. Pamiętam dzień pogrzebu, pamiętam jak wtedy kolejny raz umarła we mnie jakaś cząstką. Od chwili mojego ostatniego występu, nie miałam możliwości zagrać jeszcze raz, aż do dzisiaj. Gładząc delikatnie jedną dłonią klawisze instrumentu, zastanawiałam się co mogę zagrać. Potrzebowałam utworu, który w odpowiedni sposób będzie odzwierciedlał wszystkie moje uczucia. Utworu, który pomoże mi wreszcie wyrzucić z siebie to wszystko.
-Near to you– szepnęłam cicho a serduszko zabiło szybciej. Kolejny raz odetchnęłam głęboko a pierwsze dźwięki wydobyły się z ogromnego sprzętu, idealnie rozchodząc się po pomieszczeniu. Piosenka, A Fine Frenzy działała na mnie jak narkotyk, oczarowywała swoją delikatnością i idealnością, zarówno muzyka jak i słowa były niczym odzwierciedlenie tego co czułam - Such pain as this shouldn't have to be experienced I'm still reeling from the loss, still a little bit delirious – zanuciłam cicho fragment zwrotki. Pierwszy raz od wypadku wyrażałam swoje uczucia poprzez muzykę, pierwszy raz pokazywałam jak wiele straciłam, nic nie mówiąc. Kiedy utwór dobiegał końca po moim ciele przeszła gęsia skórka, obok mnie, na niewielkiej ławeczce poczułam czyjąś obecność. Znajomy zapach męskich perfum, zaatakował moje nozdrza, a serce znowu zaczęło szaleć.
‘Znalazł mnie?! Jak kto możliwe?! Dlaczego teraz?!’, atakowałam się masą pytań, na które nie było odpowiedzi.
Piosenka dobiegła końca a ja drżącymi rękoma przejechałam po białych klawiszach żeby po chwili spojrzeć w stronę okna, w przeciwnym kierunku do tego, w którym znajdował się chłopak. Niemiarowy oddech zaczynał stawać się męczący, a drżenie rąk czynnością nie do opanowania.
-Cześć – usłyszałam ciepły głos chłopaka, a po moim ciele przebiegła kolejna fale dreszczy, które wstrząsnęły mną delikatnie. – Dlaczego mnie unikasz? – zapytał, a ja gwałtownie odwróciłam się w jego stronę. Moja twarz nie wyrażała żadnych uczuć, oczy przepełnione smutkiem spoglądały na chłopaka, który jeszcze chwilę temu emanował radością a teraz, zdezorientowany starał się zrozumieć co tak naprawdę mnie gryzie. – Coś się stało? – zapytał z troską w głosie. Wciągnęłam głęboko powietrze i pierwszy raz, w dniu dzisiejszym, postanowiłam spojrzeć prosto w czekoladowe tęczówki Malika.
-Czym, tak właściwie, jest dla ciebie zaufanie? – zapytałam a mój głos jak i spojrzenie nadal były wyprane z jakichkolwiek uczuć. Chłopak wzdrygnął się lekko i zmieszany obrotem sprawy starał się nie odwrócić wzroku, chociaż widziałam, że jest to dla niego niełatwe wyzwanie.



*Wiem, że pierwsza płyta chłopaków została wydana w listopadzie 2011 roku a na blogu mamy styczeń 2012 jednak naciągnęłam trochę fakty na potrzebę opowiadania. 
______________________________________________________
Cześć wszystkim. W ten deszczowy, majowy dzień pragnę na wsza ręce przekazać kolejny już rozdział mojego opowiadania, kolejną część historii Ann Lee-Palmer. Mam nadzieję, że spodoba się ona chociaż jakimś nielicznym jednostkom. Mnie osobiście ta część nie zachwyca, myślałam, że wyjdzie to dużo lepiej i dobija mnie świadomość, że się nie spisałam. Mam nadzieję, że nie będziecie mieć tego mi za złe ponieważ nie potrafię tego poprawić, nie wiem co się ze mną dzieje. Możliwe, że mój seudo talent uciekł? Sama nie wiem.
Chciałambym wam wszystkim podziękować za cierpliwość, za to, że czytacie i komentujecie ponieważ ostatni rozdział, dzięki wam osiągnął liczbę 20 komentarzy i 119 wyświtleń. Dziękuję za te liczby, które dla was znaczą niewiele a dla mnie są całym światem ponieważ świadczą tylko o tym, że czytacie, że jesteście i jak piszecie, że się podoba to w ogóle cieszę się jak wariatka. Dziękuję za każde pochlebne słowo gdyż to one mnie motywują do tworzenia kolejnych części tej mojej 'Mody na sukces'.
Jesteście wspaniali wszyscy razem i każdy z osobna, każda osóbka, kóra napisze chociażby jedno słowo jak i ta, która zawali mnie długim rozważaniem. Nie ukrywam, uwielbiam czytać wasze monologi na temat tego opowiadania. Zawsze znajdę w nich coś zastanawiajacego, rozśmieszającego czy też naprowadzającego na następny rozdział. Jesteście wspaniali. Dziękuję ♥
No i jak zawsze największe podziękowania kieruję w stronę Gabrielle, która w ostatnim czasie dużo nasłuchała się na temat mojego braku weny. Dzięki, że mnie znosisz i błagam nie zabijaj z tą beznadzieję ♥.

sobota, 5 maja 2012

Siedemnaście.


Zaufanie, czyli bezgraniczna więź, która łączy dwoje ludzi. Sprawia, że możemy mówić sobie o wszystkim, robić ze sobą najdziwniejsze i najmniej przewidywalne rzeczy bez obaw, że ktoś pozna prawdę, że nasz słaby punkt czy czarna strona naszego oblicza, której świat nie zna, mogą zostać odkryte. Ujawnione. Przy osobie, nam bliskiej, zaufanej nie ma tego skrępowania, braku poczucia własnej wartości. Jesteśmy tylko my dwoje, szczęśliwi i pełni życia, pozytywnego nastawienia, które kumuluje się w naszych organizmach za pomocą czasu, każdego razem spędzonego momentu. Podobno żyjemy w podłym świecie, w czasach kiedy miłość to zwykły status na portalu dla mas czy papierek w urzędzie, w latach kiedy słowo „Sorry” zastąpiło to magiczne „Przepraszam” wypowiedziane z uczuciem i łezką w oku, ponieważ po co się fatygować jak można napisać krótkiego SMS-a? Tak, mamy dwudziesty pierwszy wiek, przełom. Ludzie nie są już tak uczuciowi i spontaniczni. Żyją jak roboty, zapominając o tym, że mają serce i duszę, zapominając o uczuciach, które jeszcze kilka lat temu dawały tyle energii, sprawiały, że mieliśmy siłę na tak wiele. Wiedzieliśmy, że jest sens wstawać rano ponieważ za chwilę spotkamy rodziców, przyjaciół czy też naszą drugą połówkę, bratnią duszę, miłość naszego jakże nudnego życia, które dzięki niej nabiera barw.
Możliwe, że się na tym nie znam. Cóż jestem zwykłą szesnastolatką, która straciła w wypadku rodziców, wyjechała z miasta, które kochała. Porzuciła dom i przyjaciół żeby z przymusu, nie własnej woli, zacząć życie w innym miejscu. Możliwe, że z powodu nudy czy rozpaczy, naczytałam się książek i naoglądała pustych filmów i to  z nich wydobywam tę mądrość, gdyż sama jeszcze nie przeżyłam na tyle dni żeby móc snuć takie domysły. Możliwe, że jestem bajkopisarką i mam bujną wyobraźnie, która mnie kiedyś zwiedzie na manowce, pokaże, że nigdy nie było czegoś takiego jak miłość, zaufanie i prawdziwe „Przepraszam”. Możliwe, że ludzie już w epoce kamienia łupanego wysyłali sobie SMS-y w jakiś tam magiczny sposób. Wszystko jest możliwe, a ja mogę tylko śnić, śnić o lepszym świecie i ludziach. O przeszłości, która miała swoje wspaniałe momenty i przyszłości, która też może być tak samo ciekawa. Wszystko jest możliwe w moim śnie zwanym życiem, z którego nie chcę się otrząsnąć, jednak jeżeli kiedyś będę musiała, to za chwilę, nie teraz. Nie w momencie kiedy bez żadnych zobowiązań leżę na rozłożonym, samochodowym krześle obserwując gwiazdy i popijając kawę. Nie teraz, gdy obok leży człowiek, który uratował mnie przed zatraceniem i monotonią życia. Nie w chwili, kiedy z głośników sączy się cicha muzyka a my rozkoszujemy się swoim towarzystwem.
-A tą znasz? – powiedział cicho Mailk, kiedy piosenka puszczana z płyty zmieniła się już kolejny raz tego wieczora. Przymknęłam lekko powieki i starałam się wsłuchać w słowa, w tekst, poznać wykonawcę i utwór.
-Bruno Mars? – zapytałam niepewnie, spoglądając na chłopaka, który z delikatnym uśmiechem zajadał się lukrowanym ciastkiem.
-Wykonawcę mamy, a tytuł? –przekręcił głowę w moją stronę mierząc mnie uważnym wzrokiem. Może lepiej byłoby zgasić to głupie światełko, które paliło się nad nami? Wtedy przynajmniej nie widziałabym jak te jego czekoladowe tęczówki rozgryzają mnie od środka, jakby to była najłatwiejsze i najnormalniejsze zajęcie pod słońcem.
-Sama nie wiem – wywróciłam z rozbawieniem oczami i odstawiłam kubek po kawie do tekturowego spodka.
-No, Ann nie powiesz mi chyba, że się poddajesz – zaczął się droczyć ze mną, jakby nieznanie tej piosenki było czymś złym, potwornym i karalnym w naszym świecie – Jeżeli nie zgadniesz, nie dostaniesz ciastka – poruszył zabawnie brwiami.
O co mu chodziło?  Chciał coś udowodnić? Pokazać jak dobrze zna się na muzyce, czy pochwalić znajomością play listy tatusia?
-Ej, zgadłam wykonawcę, więc połowa ciastka mi się należy! – pisnęłam z nutką żalu w głosie. W sumie to nie miałam ochoty na ciastko, jednak fakt, że miało być ono wygraną w jakiejś zabawie z Zaynem sprawiał, że pożądałam  go bardziej niż czegokolwiek w tym momencie. Pożądałam wygranej i przewagi nad tym człowiekiem.
-Nie – pokręcił głową i zaczął bawić się lukrowanym przysmakiem jakby to było coś wspaniałego, idealnego. Coś ponad otaczający nas system, który on złamał a ja nie potrafię. – No dajesz, jakie znasz piosenki Marsa?
-„Lazy song” odpada bo to znam na pamięć – zrezygnowana ponownie położyłam się na rozkładanym fotelu – To może… „It will rain”? – przeniosłam wzrok na chłopaka z nadzieją, że mój traf był celny. Cóż, jego mina mówiła sama za siebie.
-Dobra, wiedziałaś. Masz – z miną zbitego kundla podał mi ciastko i także oparł się o fotel zakładając ręce za głowę. - Cause there'll be no sunlightif I lose you, baby… - brunet zanucił fragment utworu.
Przymknęłam delikatnie oczy i wsłuchana w muzykę starałam się rozkoszować tym momentem, chwilą zwycięstwa oraz czasem kiedy nic poza samochodem nie było ważne. Miałam w nosie to czy ktoś się teraz o mnie martwi, zastanawia co robię, gdzie jestem. W tym momencie nie interesowała mnie nawet godzina. Liczył się tylko ten spokój, opanowanie. Chwile kiedy moje serce czuło się takie lekki, spokojne. Nie martwiłam się o nic. Nie przejmowałam się samotnością i brakiem zrozumienia. Tęsknota odeszła, możliwe, że tylko na chwilę jednak teraz jej nie było. Została w Bradford, w małym czerwonym pokoju razem ze stertą zdjęć i wspomnień, które choć tak wspaniałe potrafiły ranić.
-I'll never be your mother's favorite, your daddy can't even look me in the eye… - Zayn najwyraźniej wczuł się w rolę wokalisty co mu nawet pasowało. Chłopak posiadał przyjemny, ciepły głos. Śpiewał czysto i z akcentem, oryginalnym akcentem, który zapewne zawdzięczał muzułmańskim korzeniom. – Genialna jest ta piosenka – szepnął przerywając swój występ.
-Nie jest najgorsza – spojrzałam w jego stronę. Nie zmienił swojej pozycji, ręce nadal miał założone za głowę, natomiast oczy utkwione w dachu samochodu, jakby to był jeden z najciekawszych punktów tego miejsca. – Ładnie śpiewasz – pochwaliłam go z nadzieją na jakąkolwiek zmianę. Nie myliłam się. Kąciki jego ust od razu powędrowały ku górze w oznace radości.
- Dziękuję – szepnął i przekręcił twarz w  moją stronę. Jego czekoladowe tęczówki zatrzymały się na chwilę na mojej twarzy. Radość jaka z nich emanowała była przytłaczająca. Chociaż Zayn starał się zachować spokój i opanowanie, nie ukazywać co go cieszy i martwi to jego oczy go zdradzały. Zawsze. Pokazywały co tak naprawdę czuje, ukazywały jego niesforną duszę, były zwierciadłem, w którym można było odczytać każdy szczegół, nawet ten najdrobniejszy.
Przymknęłam delikatnie powieki, nie mogłam znieść tego uczucia, kiedy on bez żadnych oporów, nic nie mówiąc przyglądał mi się jakbym była czymś do zjedzenia? Nie, to głupie porównanie. Jakbym znaczyła dla niego więcej niż przeciętny przechodzień, którego mija każdego rana idąc do szkoły. Więcej niż przyjaciele i zwykli kumple, koleżanki z klasy. Jakbym nie była zwykłą Ann Lee-Palmer a raczej kimś wartościowym, za kogo oddałby życie, skoczył w ogień.
Wiem, że może przesadzałam, może odbierałam źle te czy inne oznaki. Przecież się nie znaliśmy zbyt dobrze. W ciągu tygodnia nie można na tyle poznać drugiego człowieka, żeby stwierdzać, że wie się o nim wszystko. W sumie, to ja nic o Zaynie nie wiedziałam. Pomijając kilka nieistotnych faktów, które wyszły z niego podczas jednej, czy drugiej rozmowy. Kiedy opowiadał to i owo ze swojego życia, uchylając rąbka tej tajemnicy, jaką był on sam.
-Chyba musimy się zbierać – szepnął kolejny już raz tego wieczora. Tak właściwie to dlaczego mówił szeptem? Przecież byliśmy tutaj tylko my dwoje i nikt więcej.
Na dźwięk jego słów, niespiesznie otworzyłam oczy. Widok przede mną zmienił się diametralnie. Chłopak nie leżał już na rozłożonym fotelu, a wyprostowany szukał kluczyków, którymi za chwilę miał odpalić samochód. Westchnęłam cicho i składając samochodowe siedzenie, powróciłam do pozycji siedzącej. Kubki po kawie postawiłam na podłodze i czekałam cierpliwie aż mój towarzysz wprowadzi w ruch czterokołową maszynę. Cisza i napięcie jakie panowało w samochodzie zostało przerwane cichym pomrukiem, ogromnego samochodu terenowego. Zayn opierając swój łokieć na moim siedzeniu i obserwując widok za tylnią szybą niespiesznie wycofał pojazd na polną drogę, którą kilka godzin temu przyjechaliśmy do tego zjawiskowego miejsca.
Chociaż ten wieczór spędziliśmy poza miastem i wydawać by się mogło, że podróż zajmie nam sporo czasu to wcale tak nie było. Dojazd do ulicy Świętego Patryka w Bradford trwała niespełna kilkanaście minut. Minut, które oboje przemilczeliśmy kolejny raz rozkoszując się spokojem i muzyką, która niczym lek na każdą chorobę sączyła się z głośników dając pewnego rodzaju szczęście i opanowanie. Otaczając ciało i zmysły człowieka, w szczególności słuch, przenosiła do innej krainy. Do miejsca gdzie słowa i gesty nie były potrzebna, wystarczała tylko melodia, nie potrzeba było nam zbędnych dialogów, wymiany zdań na temat pogody.
-No i jesteśmy – powiedział Zayn parkując samochód pod niewielkim domkiem jednorodzinnym, który wyglądał jakby spał. Pogrążony w  ciemności nie dawał żadnych oznak życia. – Chyba nikogo nie ma. – uśmiechnął się delikatnie w moją stronę.
-Ciocia i wujek pojechali do Londynu a Margo i Kevin pewnie są na jakiejś imprezie – wzruszyłam ramionami i spuszczając wzrok zaczęłam odpinać pas zabezpieczający.
Sama nie wiem dlaczego tak szybko chciałam uciec, przecież spędziliśmy razem miły wieczór. Powinno mi zależeć na tym, żeby przedłużyć go jeszcze o kilka chwil, ułamków sekund, spojrzeń, słów czy uśmiechów, które sprawiały, że moje serce tańczyło jak szalone, krzyczało z radości.
-Dzięki za miłe popołudnie – powiedziałam, kiedy moje ciało zostało już uwolnione od uścisku pasa. Lewą rękę położyłam na metalowej klamce i przymykając oczy pociągnęłam za nią delikatnie.
-Ann… - chłopak złapał mnie za nadgarstek, zmuszając żebym odwróciła się w jego stronę – poczekaj chwilę – szepnął ciszej kiedy moje oczy zostały zwrócone w jego kierunku. Serce przyspieszyło tempa, a ja czułam jak ręce zaczynają mi się pocić z nerwów. Nie byłam jeszcze przygotowana na jakiekolwiek wyznania, uściski czy pocałunki. Nie chciałam psuć tej więzi, która narodziła się między nami. Nie chciałam jej posuwać do przodu bez pewności, że może to być coś więcej niż przyjaźń. Potrzebowałam czasu, żeby zdobyć sto procent zapewnienia, że to jest ten człowiek u którego boku pragnę spędzić życie.
Wiem, że przesadzałam. Możliwe, że byłam staromodna gdyż każda dziewczyna w tym momencie marzyłaby, o tak poetycko zwanym „prze lizaniu” Malika. Jednak dla mnie pocałunek nie był czymś ot takim, o czym za chwilę zapomnę. Dla mnie to była oznaka uczucia, które nas połączyło. Pewnego uczucia, a nie tylko sterty przypuszczeń.
-To ja Ci dziękuję – jego twarz przybliżyła się powoli do mojej. Czułam jego oddech, zapach orzechowego latte i lukru, którym były polane ciastka. Czułam, że jest coraz bliżej i jeżeli go nie powstrzymam to cała moja definicja pierwszego pocałunku legnie w gruzach.
-Nie ma za co – przysunęłam się bliżej i zwinnie wymijając jego usta, własnymi, delikatnie musnęłam ciepły policzek chłopaka. – Do zobaczenia w szkole – odsunęłam się od niego. Nie miałam ochoty spoglądać mu w oczy. Bałam się, że mogę zobaczyć smutek, iskierki zawodu. Wiem, że Zayn mógł liczyć na coś więcej niż zwykły pocałunek w policzek, jednak dla mnie było jeszcze za wcześniej. Przesadzam? Cóż, nic na to nie poradzę, mam swoje zasady, których przestrzeganie sprawia mi pewnego rodzaju przyjemność.
-Dobranoc – szepnął kiedy otwierałam drzwi.
-Dobranoc Malik – powtórzyłam i wysiadając z pojazdu szybko podbiegłam do metalowej furtki. Pchnęłam ją delikatnie i nie odwracając się w stronę ulicy, spacerkiem przeszłam wzdłuż ogromnego trawnika i podjazdu samochodowego.
Kiedy męczyłam się z otworzeniem drzwi, tuż za mną rozległ się cichy odgłos odpalanego silnika. Odwróciłam się w jego kierunku, jednak pojazdu już nie było. Zniknął, odjechał wraz ze swoim kierowcą, który wniósł szczęście do mojego życia.
 -Gdybyś tylko wiedział, ile to dla mnie znaczyło – szepnęłam sama do siebie i delikatnie popychając drzwi weszłam do mieszkania, które pogrążone w ciemności odpoczywało od życia, od ludzi i ich problemów. Wydawało się takie lekkie, spokojne i inne.
Nie zapalając żadnych świateł, od razu udałam się na górę. Nie miałam siły ani ochoty żeby przygotowywać sobie jakąś kolację czy odsłuchiwać wiadomości na automatycznej sekretarce, chociaż ciocia i wujek zawsze kazali nam sprawdzać, czy są jakieś nowe wiadomości głosowe.
‘Kevin się tym zajmie’, pomyślałam rzucając czarną torbę na krzesło i wygodnie rozkładając na skórzanej kanapie. Pragnęłam odpłynąć, zapomnieć o sprawach przyziemnych i kolejny  raz poczuć się jak w samochodzie, w towarzystwie Zayna, jak w tych momentach kiedy problemy były tak odległe, nieważnie.
Przymknęłam zmęczone powieki. W uszach kolejny raz rozbrzmiewał jego głos, nucący cicho piosenki z play listy, a przed oczami widniał portret. Portret zniewalająco przystojnego bruneta o czekoladowych oczach i ciemnej karnacji. Chłopaka z krzaczastymi brwiami i kolczykiem w uchu, który niczym nieskrępowany kolejny raz okalała moje ciało swoim spojrzeniem.
-Dziękuję – szepnęłam cicho a po moich policzkach spłynęły pojedyncze łzy, łzy szczęścia. Chociaż nie słyszał tego słowa to było ono przepełnione uczuciem, prawdziwą wdzięcznością, której nic nie zniszczy. Dlaczego? Cóż to właśnie niemu zawdzięczałam każdy ten uśmiech, który pojawiał się na mojej twarzy. To on sprawiał, że nie płakałam z tęsknoty. Odrywał mnie od przeszłości, pomagał tworzyć nową, lepszą przyszłość. Był światełkiem w tunelu. Pomocą, której nawet nie spodziewałam się w Bradford. Lecąc tutaj myślałam, że zostanę sama, że zamknę się na świat i na ludzi, że nie będzie mnie obchodzić nic ani nikt. Jedynym na czym się skupię to rozpamiętywanie przeszłości. Jednak on na to nie pozwolił. Zapewne nieświadom swoich poczynań i zasług, nawet nie wyobraża sobie przed czym mnie uratował. Pokazał, że chociaż straciłam tak wiele to nie powinnam się poddawać, ponieważ mogę stracić jeszcze więcej.
Kolejne łzy spłynęły po moich zarumienionych policzkach. Kolejne tego dnia, kolejne w tym tygodniu, jednak inne niż te wszystkie dotycz as wypłakane. To były łzy przepełnione szczęściem, szczęściem i wdzięcznością dla człowieka, który chociaż praktycznie obcy stał mi się tak bliski, tak ważny.


Po niewielkim, czerwonym pokoju rozszedł się dźwięk budzika, piekielnej maszyny, która wyrwała mnie z krainy snu zadowolona zapewne z siebie, że w tak błahy i banalny sposób może niszczyć marzenia innych. Czy coś mi się śniło? Nie, chyba nie. Jednak, nawet jeżeli żadne obrazy nie pojawiały się pod moimi powiekami, to sen i tak był najwspanialszą formą odpoczynku, która po tak wielu przeżyciach pozwalała się zrelaksować, uspokoić i odprężyć.
Przecierając oczy podniosłam się z kanapy, na której spędziłam całą noc. Nie miałam siły na przechodzenie na materac czy przebieranie się w piżamę. Nie miałam nawet na to ochoty, ponieważ bluzka ciągle pachniała samochodem chłopaka, gorzką kawą i słodkościami jakie jedliśmy. Była dla mnie takim przyjemnym, uspokajającym elementem całej tej układanki, która dokądś miała mnie zawieść.
Złapałam niebieski szlafrok wiszący na oparciu od krzesła i niczym duch, najciszej jak potrafiłam powędrowałam do łazienki. Tak, na kąpiel wczoraj też nie miałam siły.
‘Rozleniwiłaś się Ann, oj rozleniwiłaś’, pomyślałam zamykając za sobą drzwi łazienki. Szybki, zimny prysznic postawił mnie na nogi, sprawiając, że na chwilę nawet zapomniałam o wszystkim co wydarzyło się wczorajszego wieczora. W sumie, to nic takiego się nie wydarzyło. Porozmawialiśmy, pomilczeliśmy, posłuchaliśmy muzyki i… Były to jedne z najlepiej spędzonych godzin w ostatnim czasie. Lepsze niż wypad na kręgle czy rozmowy na Skypie z przyjaciółmi, za którymi tęskniłam niczym sucha studnia za wodą. Dobra, głupie porównanie.
Ubrana w niebieski szlafrok, z mokrymi włosami i bez ochoty na ich suszenie zeszłam na dół. Spokój jaki panował w mieszkaniu był nie do wytrzymania. Weszłam do kuchni, wyciągnęłam mleko z lodówki i nalałam go do miski z czekoladowymi płatkami. Najmniej dietetyczny posiłek na mojej liście, najmniej odpowiedni a dający tyle szczęścia. Przywołujący uśmiech na twarzy i obraz z czasów dziecięcych, kiedy zajadając się nimi oglądałam bajki od Disney’ a.
Z niebieską miską w jednej dłoni i łyżką w drugiej usadowiłam się na niewielkiej kanapie w salonie. W sumie, to mogłam zająć miejsce przy stole w kuchni, gdyż pomieszczenia te były połączone łukiem i bezproblemowo mogłam oglądać telewizję spożywając śniadanie jak na człowieka przystało, jednak ja zawsze wolałam być inna. Opierając miskę o kolano, żeby jej zawartość nie wylądowała na moim uroczym szlafroku, zaczęłam zmieniać kanały w nadajniku.
Pierwsza stacja, poranny dziennik, informacje z kraju i ze świata, nic ciekawego, nuda, co mnie to obchodzi? Dalej. Program drugi, kanał kulinarny.
-Dzisiaj przygotujemy roladki wołowe…- przygruby kucharz zaczął swój wywód na temat dobrze umytego mięsa, paranoja. Dalej.
Stacja trzecia, porannym program śniadaniowy nadawany z lokalnej bradforskiej telewizji, idealny na nudny poranek. Trochę informacji o wydarzeniach z ostatniego czasu, zarówno w świecie show biznesu czy też z krainy polityki. Odrobina humoru i młodzi prowadzący. Tak, to jest to.
Uśmiechnęłam się delikatnie pod nosem, zadowolona z własnego wyboru. Własnego osiągnięcia. Odkładając pilot na kanapie, zaczęłam pałaszować moje śniadanie i wsłuchiwać się w słowa młodej kobiety.
-Wracamy po przerwie, ze zdwojona dawką informacji dla państwa i niespodzianką, na którą zapewne czeka każda nastolatka, która w tym momencie przeklina nas w myślach za to, że przedłużamy! – rozbawiona ze swojego pseudo poczucia humoru kobieta, zarzuciła czarne włosy za ramię i spojrzała na kolegę, który razem z nią prowadził program. – To co, Mark? Nie trzymamy ich dalej w tym napięciu, prawda?
-To ty przedłużasz, Kate – mężczyzna poruszył zabawnie brwiami a brunetka sprzedała mu delikatną sójkę w bok.
-Ja tylko buduję napięcie! – skarciła towarzysza – Ale dobrze, nie przedłużajmy! Oto co mamy dzisiaj dla niejednej nastolatki! Zespół, który pokochał każdy. Zespół, który podbił świat i zawładnął sercami niejednej dziewczyny na tej planecie! Kobiety nawet zaczęły wnosić pozwy o rozwód, kiedy poznały tą zniewalającą piątkę… - co za paranoja, uśmiechnęłam się pod nosem -… Przed państwem, właśnie w naszym programie, na naszej kanapie, One Direction! -  krzyknęła kobieta a cichy pisk, przepełniony niechęcią wydobył się z moich ust. Dłonią zaczęłam szukać czarnego pilota, który zajmował zaszczytne miejsce obok mnie, kiedy moją uwagę przykuł widok znajomej twarzy. Chłopak o zielonych oczach, uśmiechnięty od ucha do ucha, otoczony burzą brązowych loków wbiegł do pomieszczenia i machając ręką i usiadł na kanapie. Moje serce przyspieszyło swoje tempo, kiedy zaraz obok niego usiadł drugi członek zespołu. Miał na sobie bluzkę w paski i czerwone rybaczki, jego niebieskie oczy cieszyły się jak w dniu kiedy się poznaliśmy, także zadowolony z siebie i swojego wejścia, nawet nie zwrócił uwagi, kiedy obok niego usiadł blondyn.
-Co jest? – szepnęłam zaskoczona widokiem chłopców. Zaskoczona widokiem Harry’ ego, Louisa i Nialla. To niemożliwe, niemożliwe żeby ta trójka należała do tego całego One Direction, które liczyło ponoć pięciu członków a skoro brakowało jeszcze dwóch to... – Niemożliwe – pisnęłam niczym skarcony psiak, dziecko, któremu odebrano zabawkę. Jak mogłam się tak pomylić co do tego człowieka, do tych ludzi. Miska z płatkami wylądowała na drewnianej podłodze, a ja wyprana z jakichkolwiek uczuć, z burzą myśli w głowie nie dopuszczałam do siebie tej informacji – Niemożliwe – powtórzyłam z nadzieją, że cały ten program, poranek okaże się za chwilę snem. Za kilka minut się obudzę i zadzwonię do bruneta i śmiejąc się, opowiem jakie głupoty mi się śniły.
Minuty mijały. Na ekranie pojawiła się pozostała dwójka, a ja z rozszalałym od nerwów sercem odsuwałam od siebie bolesną prawdę. Fakt, że życie kolejny raz zagrało na moich uczuciach.
___________________________________________

Majowy weekend dobiega końca. Sobotnie popołudnie a ja się waham czy dodawać wam te moje wypociny, czy skasować całą treść z pamięci komputera i pisać jeszcze raz. Prawdę powiedziawszy miałam masę wątpliwości co do tego rozdziału. Bałam się, że za dużo napisałam, że za szybko chociaż to moje przedłużanie ostatnio zaczyna mnie denerwować, jednak nie pytajcie dlaczego bo sama nie wiem.
Jedyną osobą, która przekonała mnie, że jednak jakiś sens jest w tym rozdziale, fragmencie posklejanych słów była Gabrielle i to jej powinniście dziękować – jeżeli się wam podoba – ponieważ gdyby nie ona to zapewne kolejnych kilka dni czekalibyście na siedemnastkę.
Moje zdanie na jej temat… Wydaje mi się taka dziwna, jakaś inna, sama nie wiem dlaczego. Osobiście uwielbiam początek, jednak koniec, totalna klapa dla mnie. Nie wiem, może poszłam po najniższej linii oporu i zaczynając fragmentem na wysokim poziomi stoczyłam się na dno. Możliwe, jednak już tego nie poprawię. Przez kilka godzin dumałam jak mogę to naprawić i nic nie przychodziło mi do głowy. Totalna pustka. Postanowiłam, że zostawię tak jak jest a następny rozdział napiszę w stu procentach idealnie. Mam nadzieję, że tym was nie zniechęciłam.
Ach, jeszcze chciałabym powiedzieć to i owo na temat komentarzy i waszej obecności tutaj. Najpierw pragnę podziękować za każde miło słowo, za każdą oznakę, że jesteście, czytacie. Jedna z was napisała mi w komentarzu, że zdarzają się błędy ortograficzne, jakieś pomyłki, przepraszam najmocniej po prostu nie jestem humanistką, mam umysł ścisły i to, że piszę to i tak wielki cud.
Dlatego jeżeli traficie na jakiś błąd to nie przejmujcie się, poprawcie mnie w myślach czy rozstrzelajcie. Ach no i dziękuję, że zwróciłaś mi uwagę.
Dziękuję także za coś jeszcze. Podczas długiego weekendu liczba odwiedzin przekroczyła 10000, nawet nie wiecie jak nisko mi szczęka opadała. Dziękuję też za tak liczne grono obserwatorów, których jest aż 36 i te wszystkie przychylne mojej pseudo twórczości słowa. Kocham was i nawet nie wiecie jak cieszę się z waszej obecności.
Dziękuję ♥

wtorek, 1 maja 2012

Szesnaście.


Czasami nawet najdrobniejszy gest, najmniejszy szczegół czy też jeden z tych przelotnych, niezauważalnych, delikatnych i szczerych uśmiechów, potrafiły zmienić życie człowieka. Nadać mu barw i wyrazistości. Sprawić, że wstając ranno mamy ochotę góry przenosić i wydaje się nam, że cały bezsens i cienie tego świata, pochwały się gdzieś w kątach, może pod łóżkiem i nie mają odwagi, stanąć do walki ze szczęściem.
Właśnie tego mi brakowało. Radości, uśmiechu i zrozumienia ze strony osób, które udając współczucie, starały się do mnie zbliżyć, ciągłym powtarzaniem, że mogę na nich polegać, że zawsze będą, gdy będę, czegoś potrzebować. Jednak ja nie chciałam dobroci na siłę. Nie chciałam litości i tych wszystkich spojrzeń zatytułowanych „Tak bardzo mi przykro!”. Wiem, że sumienie ludzkie działa na zasadzie „Gdy ktoś cierpi, ty nie bądź obojętny”, jednak ja w tą zabawę, bawić się nie chciałam.
Od ferelnego wypadku, jedynym o czym myślałam, za czym tęskniłam, była normalność. Chciałam żyć tak, jak kiedyś. Śmiać się i wygłupiać, bez zwracania uwagi na to, jakie będą tego konsekwencje. Jednak dawniej, oprócz tej wolności, czułam też pewnego rodzaju bezpieczeństwo. Wiedziałam, że jak wieczorem wrócę do domu, od progu dosięgnie mnie woń cynamonu, kwiecistego płynu do prania i średniej ceny perfum taty, który znudzony płytkością, komercją i korupcją dwudziestego pierwszego wieku, siedząc przy pianinie i popijając whisky, stara się naprawić czas muzyką, która potrafiła zawładnąć serca nawet największych przestępców. Tylko ona wiedziała jak łączyć pokolenia i to dzięki jej magii razem z tatą, poznawałam świat gam, krzyżyków pauz i bemoli.
Dzisiaj już tego nie ma. Odeszło, zniknęło.  Cała ta  beztroska i bezpieczeństwo odeszły. Zniknęły razem z dwójką ludzi, którzy dali mi życie. Ludzi, którzy za swój priorytet stawiali moje szczęście, spełniali marzenia i robili wszystko, żebym nie czuła się niedoceniona czy zapomniana.
Jednak teraz, nie ma już ich przy mnie. Dzisiaj sama muszę zająć się swoim szczęściem ponieważ nikt inny już go nie zbuduje. Od teraz tylko jaj jestem budowniczym mojego losu, a ludzie, którzy mnie otaczają, są blisko to tylko jednostki, które chociaż w najmniejszy sposób zaklejają tą dziurę w moim sercu, ponieważ tego już sama nie naprawię.
Zaczęłam nowe życie w Bradford z wujaszkiem Adamem i ciocią Olivią, z Margo, Kevinem czy Louisem oraz z nim – Zaynem Malikiem, człowiekiem, który jako jeden z pierwszych na tym świecie, po tym całym wypadku, wprowadził słońce do mojego życia. Często zastanawiałam się co było tego przyczyną. Dlaczego on? Dlaczego to praktycznie nieznany mi osobnik, który nawet nie wie skąd jestem i co mnie tu przywiodło, tak pozytywnie zmienił moje życie. Może to wszystko, właśnie dzięki tej jego niewiedzy? Może to ten brak informacji o moich rodzicach, o mnie i mojej przeszłości, sprawiły, że brązowooki Malik traktował mnie inaczej niż cała ta zgraja współczujących małp, drewnianych marionetek, którymi manipulowało sumienie, współczucie. Wiem, że jeżeli zależy mi na jego zaufaniu, przyjaźni to kiedyś, bez względu na ból i na konsekwencje będę musiała mu wszystko opowiedzieć.
Jednak to kiedyś, nie dzisiaj, nie teraz. Możliwe, że jutro. Pewne, że za jakiś czas. Na pewno nie na lodowisku. Nie w miejscu gdzie ludzie się cieszą, uśmiechają i żyją pełnią życia zapominając o śmierci i zrządzeniu losu, które utrudniało ich codzienne, ciemne życie.
-Gotowa? – ciepły głos chłopaka wyrwał mnie z zamyślenia. Obserwując parę staruszków z wnuczką, którzy powoli poruszali się po tafli lodu, nawet nie zauważyłam kiedy brunet dokończył zakładanie swoich łyżew. Chociaż nie byłam jakąś wprawną łyżwiarką, a te magiczne buty miałam na nogach niespełna kilka razy, to z ich założeniem i zabezpieczeniem poradziłam sobie dużo szybciej i lepiej niż Zayn.
-Chyba tak – wspierając się o zimną ławkę, stanęłam na gumowej wykładzinie, która pokrywając całą powierzchnię dookoła lodowiska miała ułatwić przemieszczanie się w niewygodnym obuwiu.
Spojrzałam na chłopaka, który niespiesznie wyprostował się i uważnym wzrokiem zmierzył najpierw swoje łyżwy poczym leniwie przeniósł czekoladę swoich tęczówek na mnie. Uśmiechnął się delikatnie przygryzając dolną wargę. Podejrzany gest, po wielu obserwacjach mogę odnotować jako odruch nerwowy. Gest czy raczej zachowanie, którym starał się zamaskować zdenerwowanie.
‘Obiecuję Ci, kochany notesiku… Ja nigdy nie zniszczę życia moim dzieciom, pokażę im, że ważniejsze jest dla mnie ich szczęście niż opinia sąsiadów.’ w mojej głowie pojawił się zapisek z notesika mamy, dwa zdania, które tak mnie zaabsorbowały i nakłoniły do kilku przemyśleń. Ciekawe co mama powiedziałaby gdybym przedstawiła jej Malika, jako mojego przyjaciela? Chłopaka? Ciekawe jaka byłaby jej reakcja? Co by powiedziała? Czy zaakceptowałaby tego człowieka? Jego religię i poglądy na świat. Obiecała to brązowemu pamiętniczkowi, kilkunastu kartkom papieru i czarnemu tuszowi, jednak czy po tylu latach, pamiętałaby o tym co pisała?
-Ziemia do Ann! – kolejny raz rozbawiony głos bruneta przyciągnął mnie do świata żywych, postawił na nogi i odgonił to całe zamyślenie. Z rozbawieniem pokręciłam głową powoli przenosząc wzrok na taflę lodu – Czy mi się wydaje, czy ty mnie już nie słuchasz? A może zaczynasz mieć dość mojego towarzystwa?
-Oj nie wygłupiaj się. Zamyśliłam się na chwilę, to wszystko. – wywróciłam z rozbawieniem oczami i zwinnie wyminęłam chłopaka podchodząc do barierki. Na lodzie oprócz pary staruszków i małej dziewczynki pojawiło się kilka innych jednostek, które na dobry początek weekendu, postanowiły rozgrzać się na łyżwach. – No idziesz? – odwróciłam się w jego stronę. Zayn nawet nie ruszył się z miejsca, dopiero po chwili uśmiechając się lekko podszedł do mnie i złapał za rękę delikatnie pociągając w stronę niewielkiej bramki.
Wciągnęłam głęboko powietrze. Moja mała, blada dłoń utonęła w ciemnej, ogromnej dłoni chłopaka. Przymknęłam lekko powieki. Sama nie wiedziałam czy dobrze robię, czy on dobrze robi. Chociaż z Tomem czy Little D zdarzało mi się chodzić trzymając za ręce to byli oni dla mnie jak rodzina, traktowali mnie jak siostrę. Natomiast Malik, może błędnie odbierałam jego sygnały czy też gesty, ale czasami patrząc na mnie zachowywał się, jakby liczył na coś więcej niż zwykłą przyjaźń.
Nie puszczając dłoni chłopaka, powoli postawiłam obie nogi na lodzie. Kolejny głęboki oddech i powoli do przodu.
-Poradzę sobie sama – powiedziałam patrząc na chłopaka, który jadąc po mojej prawej stronie najwyraźniej nie palił się do puszczenia mojej dłoni.
-Jednak ja chcę Ci pomóc –uśmiechnął się szeroko i zwracając twarzą w moją stronę zaczął jechać tyłem. Jego czekoladowe tęczówki kolejny już raz, tego dnia przebijały moje ciało na wylot. Czułam jakby ten człowiek czytał w moich myślach. Jakby wiedział co czuję czy też ,jak mój organizm reaguje na każdy jego gest, który wykracza poza granice przyjaźni.
Wariactwo, totalne wariactwo. Co się ze mną stało? Jak to możliwe, że w ciągu kilku dni tak uzależniłam się od obcej mi osoby. Zauroczyłam się w człowieku, którego praktycznienie znałam. Tak, zauroczyłam, ponieważ zakochaniem nie można było tego nazwać. Miłość to nie jest coś co przychodzi od tak, jak grom z jasnego nieba, to na nas nie spada. Miłość, rodzi się w człowieku z czasem. Najpierw zostaje zasiane ziarnko, które pod wpływem dłuższej znajomości zaczyna powoli kiełkować, rozrastać się. Puszczać korzonki aż w pewnym dniu człowiek czuje, że jego życie nie ma sensu bez tej drugiej osoby. Wspomina każdą godzinę, minutę czy też sekundę spędzoną w jej towarzystwie. Rozbiera na czynniki pierwsze każdy ułamek chwili, który wspólnie przemilczeli, przepłakali czy też śmiali się do rozpuku. Miłość nie jest zabawą, czymś na chwilę. Jest to uczucie, które łączy dwoje ludzi nierozerwalną więzią. Na zawsze.
-Ale nie ma takiej potrzeby – szepnęłam i wbijając wzrok w taflę lodu wyplątałam moją dłoń z uścisku bruneta. Nie podnosząc na niego oczu niespiesznie ruszyłam przed siebie. Noga za nogą, rucha za ruchem. Płynnie, bez potknięć . Oczy utkwione w białym podłożu nawet na chwilę nie zerknęły na towarzysza, który najprawdopodobniej z niemałym zaskoczeniem, wymalowanym na twarzy zastygł na chwilę w miejscu. Głębokie oddechy pomogły mi ustabilizować pracę serca, które w ostatnim czasie, dość często było wystawiane na ciężką próbę.
-Co powiesz na kawę, po lodowisku? – usłyszałam kolejny raz głos chłopaka, bez nutki żalu czy smutku. Ten sam głos co zawsze, pozytywnie nastawiony, szczery przepełniony troską a nie wątpliwościami. Zależało mu? Możliwe, ponieważ mało który chłopaka starałby się tak jak on. Każdy dałby za wygraną, odpuścił stwierdzając, że skoro dziewczyna odrzuca jego zaloty to nie jest warta poświęcania czasu, jednak on był inny. Odmówiłam trzymaniu za rękę, zaproponował kawę, może i miał swoją taktykę a ja wodziłam go w pewien sposób za nos, jednak wizja spędzenia dłuższej ilości czasu w jego towarzystwie, sprawiała, że miałam ochotę tańczyć jak szalona. Zwariowałam.
-Jeżeli mówimy o orzechowym latte, to czemu nie? – spojrzałam na Zayna, który ze skrzyżowanymi na plecach dłońmi, równomiernie do mojego tępa, jak prawdziwy zawodowiec jechał obok mnie.
-Skoro takie są Pani wymagania – uśmiechnął się szeroko i przyspieszył żeby po chwili zajechać mi drogę i kolejny raz jechać tyłem, twarzą zwróconą w moją stronę.
Podejrzewam, że gdybym teraz napisała, że piątkowe popołudnie należało do tych najnudniejszych i najmniej atrakcyjnych w moim życiu skłamałabym w żywe oczy, albo raczej w martwą kartkę papieru. Od momentu kiedy przyjechałam do Bradford po dzień dzisiejszy nie bawiłam się tak dobrze. Nie czułam tak swobodnie i nie myślałam tak sentymentalnie. Nie wiem czy to właśnie pogoda, która na zmianę słońcem i deszczem raczyła urozmaicać nasze życie, czy może raczej towarzystwo sprawiły, że na chwilę zapomniałam o przeszłości.
-Dwie duże, orzechowe latte i coś na słodko – do dość pokaźnego, samochodu terenowego marki Nissan wsiadł Zayn trzymając w jednej dłoni tekturową tackę a na niej dwa, wypełnione ciepłym, gorzkim płynem kubki. Natomiast jego drugą dłoń zajmowała papierowa torba, która jak mniemam posiadała w sobie to ‘coś słodkiego’. Chłopak usadowił się wygodnie na siedzeniu kierowcy i przekręcając kluczyk w stacyjce odpalił samochód, który cichym pomrukiem zakomunikował, że jest gotowy do współpracy.
-Czy naprawdę nie mogliśmy wypić tej kawy w kawiarni? – kolejny raz zaatakowałam go pytaniem, na które od dłuższego czasu domagałam się odpowiedzi. Dość absurdalny wydał mi się pomysł chłopaka o wzięciu kawy na wynos. Nie wyobrażałam sobie siedzenia w parku, w środku zimy i popijania ciepłego płynu, jednak on się uparł. Stwierdził, że zna idealne miejsce, że będzie to dużo ciekawsze niż obskurna kawiarnia w centrum miasta.
-Już Ci to tłumaczyłem – uśmiechnął się szeroko włączając się w ruch na jezdni.
Zmarzniętymi dłońmi objęłam dwa tekturowe kubki, z nadzieją, że w ten sposób chociaż na chwilę podniosę ich temperaturę. Przyjemne ciepło rozeszło się po moich bladych palcach i zaczęło powoli wędrować ku górze.
-Może i tłumaczyłeś, ale zrozum, że w kawiarni byłoby dużo cieplej niż na dworze. – szepnęłam uważnie przyglądając się jezdni, która od wody i świateł samochodów, mieniła się tysiącami barw, błyszczała.
-Zaufaj mi –szepnął i delikatnie skręcił w jakąś polną, nieoświetloną drogę, która na zbyt zaufaną nie wyglądała.
-Jeżeli będziesz woził mnie po takich… Dziurach, to nie wiem jak będę mogła Ci zaufać – lekko zdenerwowana spojrzałam na chłopaka, który zajęty trasą uśmiechał się delikatnie sam do siebie. Nie robił sobie nic z tego, że jego pomysł mi się nie podoba, nie liczył się z moim zdaniem. Jedynym co teraz miał w głowie… Cholera ja nie wiem co on może mieć teraz w głowie! A jeżeli chce mnie gdzieś wywieźć, porzucić.
Gwałtownie kręcąc głową zaczęłam rozglądać się po okolicy. Dlaczego? Może chciałam zapamiętać trasę, którą jedziemy. Może chciałam jak najszybciej uciec. Sama nie wiem co się ze mną działo, jednak cała ta sytuacja mi się nie podobała.
Samochód po chwili się zatrzymał. Serce ponownie przyspieszyło tępa a oddech stał się trudniejszy, nierównomierny. Odwróciłam twarz w stronę chłopaka, który obracając się na fotelu o jakieś dziewięćdziesiąt stopni, w tym momencie siedział zwrócony przodem sylwetki w moją stronę.
-Ann co się dzieje? – zapytał widząc moje zaskoczenie, przestraszenie. Jednak co ja miałam mu odpowiedzieć? „A nic Malik. Chyba się ciebie boję i tego miejsca i… Nie ufam ci?”. Nie.
-Nic się nie dzieję – szepnęłam i otworzyłam jedną z kaw, które stały na moich kolanach. Niespiesznie wsypałam cukier i spojrzałam na chłopaka, który bez przerwy mi się przyglądał. Może jednak nie było tak źle? Potencjalny gwałciciel zapewne dobrałby się już do swojej ofiary natomiast zwykły przestępca wyrzuciłby z samochodu i zajął się odbieraniem życia. – Chcesz kawę? – zapytałam nieco głośniej. Mój oddech zaczynał powoli się uspokajać a czarne myśli odchodzić w zapomnienie.
-Za chwilę – szepnął i nachylił się w moją stronę. Nie wiedziałam co chce zrobić. Może jednak zaczął swoje polowanie? Może zbyt pochopnie odstąpiłam od wizji zabójcy? Jednak ten tylko delikatnie oparł swój łokieć na moim kolanie i uważając, żeby nie wylać kawy zaczął szukać czegoś w niewielkim schowku.
‘Ann, opanuj się! Jesteś totalną paranoiczką! Jak możesz posądzać go o… coś takiego’, oskarżałam się sama w myślach bo jak mogłam? Jak mogłam wziąć go za gwałciciela? Zboczeńca? Zabójcę? Kim ja jestem żeby osądzać człowieka, który chciał dobrze.
-Czego szukasz?
-Płyty z muzyką – powiedział prostując się i pokazując mi niewielki błyszczący krążek, który jeszcze chwilę temu znajdował się w plastikowym pudełku. – Co Pani sobie życzy? – zapytał podając mi złożoną na pół kartkę, na której znajdowała się rozpiska kilkudziesięciu piosenek. Szybko przeleciałam wzrokiem po tytułach i wykonawcach. Kilkanaście piosenek tego całego One Direction, trochę Maroon 5, Bruno Marsa, Coldplay i wielu innych wykonawców pop, których nie przypominałam sobie z imienia i nazwiska.
-Co powiesz na „She will be loved”? – zaproponowałam utwór, który jako jeden z niewielu na całej składance kojarzyłam zarówno po teledysku, wykonawcy czy też samym tekście.
-Czemu nie – Zayn wsadził płytę do napędu i przewinął na odpowiednią pozycję. Z głośników popłynęła najpierw cicha przygrywka a po chwili dołączył się przyjemny, męski głos, które razem tworzyły nieziemski akompaniament.
Spojrzałam na chłopaka, który pod nosem cicho nucił tekst piosenki. Też go znałam, nawet dobrze jednak nie miałam ochoty zawodzić, nie teraz. Kolejny raz rozejrzałam się dookoła i to co zobaczyłam sprawiło, że moje serce zatrzymało się na chwilę z zachwytu. Nie wiem jak wcześniej mogłam nie zwrócić na to uwagi. Jak to możliwe, że nie zauważyłam w jak pięknym miejscu jesteśmy.
-Gdzie my jesteśmy? – zapytałam oczarowana.
-Na wzniesieniu za Bradford – szepnął i zaczął słodzić swoją kawę.
Panorama, która rozciągała się przed nami była zniewalająca. Ciemność dookoła a w oddali tętniące życiem miasto. Światła uliczne, oświetlone mosty, kościoły czy instytucje. Mieniły się tysiącami barw, porażały swoim pięknem i urokiem. Oczarowywały i przyciągały wzrok a do tego, bezchmurne niczym nienaruszone niebo pokryte miliardami delikatnych, białych plam, ciał niebieskich, która górowały nad nami. Wydawały się tak bliskie, praktycznie na wyciągnięcie ręki i chociaż dzieliły nas z nimi miliony, może miliardy lat świetlnych, to swoim urokiem potrafiły nawet z tak ogromnej odległości oczarować człowieka. Sprawić, że wspomnienia oraz marzenia zaczynały biegać po naszych głowach jak szalone. Wywoływać uśmiech i grymas smutku na myśl o przeszłości. Białe punkciki układając się w różne kształty, archipelagi gwiazd, przedstawiały pewnego rodzaju obrazy albo raczej ich fragmenty, które dzięki naszej wyobraźni potrafiły przerodzić się w prawdziwe dzieła.
-Pięknie tu – szepnęłam i lewą ręką zaczęłam szukać dźwigni za pomocą, której mogłabym odchylić siedzenie do tyłu. Kiedy po omacku natrafiłam na podłużny kształt przycisnęłam go delikatnie i manipulując siłą własnego ciała odchyliłam do pozycji prawie leżącej przy okazji uśmiechając się niewinnie do Zayna, który z rozbawieniem obserwował moje poczynania, żeby po chwili zrobić to samo.
-Też mi się podoba – powiedział kiedy już oboje leżeliśmy na rozłożonych siedzeniach, rozkoszując się smakiem i zapachem kawy, panoramą miasta, ugwieżdżonym niebem oraz muzyką, która płynęła z głośników. – Uwielbiam to miejsce. To jest taka moja samotnia, odskocznia od codzienności, problemów i ludzi, którzy zawsze coś ode mnie chcą – wyszeptał powoli, cicho jakby z nadzieją, że połowy nie usłyszę.
-Wiesz, że teraz nie jest już to tylko twoja samotnia? Jak znikniesz będę wiedziała gdzie ciebie szukać – odpowiedziałam z rozbawieniem.
-I o to właśnie mi chodziło – szepnął a moje serce znowu zaczęło tańczyć jak szalone. Możliwe, że przesadzałam, możliwe, że zachowywałam się jak wariatka jednak każde słowo, każdy gest i uśmiech tego człowieka sprawiały, że czułam się w pewien sposób wyróżniona, ważniejsza, że po świecie chodził ktoś dla kogo byłam coś warta, ktoś kto nie uważał mnie za zwykłą nastolatkę a osobę dla niego ważną.  
_______________________________________


Witam was wszystkie! Tak oto kończymy rozdział, na który musiałyście trochę poczekać. Wiem, że obiecałam, że pojawi się on zaraz po egzaminach jednak nie miałam na tyle czasu. Trochę roboty się nazbierało jednak w każdym wolnym momencie starałam się spisać chociaż te najgłupsze pomysły na ten rozdział. Nawet zaraz po egzaminach wyciągnęłam notatnik i zaczęłam zapisywać te moje przemyślenia, które pojawiały się w mojej głowie i tak oto po ponad tygodniu stworzyłam dla was rozdział szesnasty.
Co o nim myślę? Sama nie wiem. W jego pisanie włożyłam jak najwięcej serca i uczucia, zastanawiałam się nad każdym słowem a kiedy już zaczęłam jakąś myśl nie mogłam się powstrzymać od wyrażenia tego co czuję. Mam wrażenie, że jest to pierwszy rozdział, który zajął mi tak wiele czasu i pierwszy, który zawiera tyle przemyśleń. Może przesadziłam z niektórymi fragmentami, jednak czułam, że są one potrzebne. Mam nadzieję, że spodoba się wam to co znajduje się tam u góry.
Dziękuję wszystkim, którzy czytają i komentują, wyrażają swoją opinię. Nawet nie wiecie jak miło czyta się te wszystkie pochlebne opinie, które dają mi takiego pozytywnego kopa na rozpęd, zachęcają do pisania ponieważ pokazują, że jest dla kogo pisać. Dziękuję wam wszystkim a w szczególności Gabrielle, która za każdym razem kiedy zaczynam w siebie wątpić pomaga mi się zmobilizować do działania. Dziękuję♥ 
PS Gab, masz rację to nie przypadek, że się poznałyśmy♥