Przepiękny wystrój bloga zawdzięczam Szczególnie niewidocznej. z bloga "Skrawek nieba." Jeszcze raz Ado, dziękuję bardzo za poświęcony czas. ♥ Szablon jest przepiękny.

piątek, 20 kwietnia 2012

Piętnaście.


Piątkowy poranek, przywitał mnie delikatnymi promieniami, styczniowego słońca, które wpadając do pokoju przez cienkie zasłonki, leniwie tańczyły walca na mojej twarzy. Ciężkie jeszcze od snu powieki, otulone ciepłem, nawet nie miały ochoty powędrować do góry.
Od niechcenia podciągnęłam kołdrę pod brodę i odwróciłam się w stronę ściany. Chociaż słońce sprawiało mi przyjemność swoim delikatnym ciepłem, to nie miałam ochoty wstawać. Jeszcze nie. Westchnęłam cicho i przyciągając kolana ku klatce piersiowej, zaczęłam oddychać równomiernie z nadzieją, że kraina snu jeszcze chociaż na chwilę, przyjmie mnie w swoje, skromne progi.
Kiedy jedna z mich nóg „spacerowała”  po pięknej polanie, druga ciągle pozostawała w „świecie żywych”. Już miałam zrównać ja z senna krainą, gdy gdzieś w oddali, za plecami usłyszałam znajomą melodię. Mój telefon wygrywał piosenkę „American idiot”, subtelnie informując mnie, że pewna osoba – która zapewne cierpiała na bezsenność, no bo kto normalny dzwoni do ludzi z samego rana – w trybie natychmiastowym pragnęła się ze mną skontaktować.
Jęknęłam cicho i przednią część mojej sylwetki, ponownie skierowałam ku niewielkiemu pokojowi. Nadal leżąc na materacu, lewą ręką zaczęłam szukać telefonu, który wczorajszego wieczora w towarzystwie laptopa, zajął zaszczytne miejsce nieopodal mojego prowizorycznego łoża.
Kiedy natknęłam się na znajomy kształt, nie otwierając oczu przytrzymałam klawisz z zieloną słuchawką , która służyła do odebrania połączenia. Niespiesznie przyłożyłam komórkę do ucha i ziewnęłam cicho.
-Słucham? – powiedziałam lekko rozmarzonym głosem, natomiast moja prawa ręka zajęła się przecieraniem zaspanych oczu, które lada chwila miały ujrzeć światło dzienne.
-Kino czy łyżwy? – usłyszałam znajomy głos i uśmiechnęłam się delikatnie. Nie pytając z kim mam przyjemność, dobrze wiedziałam kto dzwoni, nawet nie musiałam zgadywać.
Od kilku dni to właśnie ten głos urozmaicał mój czas wolny, moje przerwy i powroty ze szkoły. Chwile kiedy powinnam być sama a ni byłam. No dobrze, może nie wyraziłam się zbyt dobrze. Nie sam głos był przy mnie, ale także jego właściciel. Zniewalająco przystojny właściciel, który to właśnie mnie wybrał sobie na ofiarę – jeżeli tak można to nazwać.
-Dzień dobry – przywitałam się. Idealnie akcentując każdą sylabę, w delikatny sposób chciałam zasugerować chłopakowi, że rozmowę zaczyna się od powitania.
-No hej, hej – rzucił roześmianym głosem – to, kino czy łyżwy? – ponowił pytanie a ja powoli zaczęłam otwierać oczy.
Kolejny raz ziewnęła cicho i przeciągając się na materacu rozważałam, która opcja może być bardziej interesująca.
Teoretycznie uwielbiałam chodzić do kina. Kochałam filmy a szczególnie te romantyczne, czy też psychologiczne oparte na prawdziwych historiach. Jednak w ostatnim czasie, zazwyczaj każdą wolną chwilę spędzałam na oglądaniu. Chociaż zapewne od pójścia do szkoły i poznania Zayna, zdarzało mi się to o wiele rzadziej to sterta płyt, które pożyczyłam od Kevina przyciągała jak magnez.
Natomiast łyżwy były całkiem innym przypadkiem. Nawet dobrze nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam na lodowisku, nie pamiętam kiedy ostatni raz aktywnie spędzałam czas, oczywiście pomijając szkolne treningi na basenie, które odbywały się cztery razy w tygodniu.
-Chyba wolę wariant numer dwa – powiedziała, nie wahając się chwili dłużej i od niechcenia wstając z materaca –jednak, co to za pytanie? – zapytałam, marszcząc lekko nosek.
-Czyli wolisz iść na łyżwy, tak? - zachowywał się, jakby dobrze nie usłyszał tego co powiedziałam.
-Tak. Wolę iść na łyżwy. Jednak, co to za pytanie? I czy jest to, aż tak bardzo ważne, że nie mogło zaczekać do spotkania w szkole? – ponowiłam pytanie cicho się śmiejąc. Ostatnio zdążyłam zauważyć, że pan Malik potrafi wyskoczyć z różnymi, dziwnymi pomysłami, tudzież pytaniami, jednak jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się zrywać mnie tak wcześnie z łóżka.
-Teoretycznie mogło, jednak ja dzisiaj nie idę do szkoły a do piętnastej nie chciało mi się czekać – słysząc słowa chłopaka skrzywiłam się lekko. Od naszej wtorkowej konwersacji, po dzień dzisiejszy to właśnie z nim spędzałam każdą przerwę. Każdą wolną chwilę. Kiedy miałam do wyboru samotne siedzenie na ławce lub siedzenie w towarzystwie egoistów z mojej klasy, pojawiał się on. Nawet pamiętnik odstawiłam na bok, chociaż był wciągającą lekturą, to gdy miałam do wyboru życie przeszłością i to na dodatek cudzą, a przebywanie w teraźniejszości, mojej własnej teraźniejszości, moim filmie. Wolałam nie popadać w sentymenty, które i tak każdego wieczora przychodziły do mnie. Właziły chamsko pod kołdrę i otulały swoją niewidzialną ręką moje przerażone ciało, serce oraz mózg, który z przypływu wspomnień, reagował zbyt emocjonalnie. Drobne łzy powoli spływały po moich policzkach a zdjęcia, filmy i przedmioty, które przeminęły wraz z wyprowadzką z Irlandii, jak w jakiejś przesyconej żalem prezentacji pojawiały się pod moimi opuchniętymi powiekami.
Jednak kiedy nastawał dzień, kiedy do pokoju zaglądały pierwsze promienie słońca, które w deszczowym Londynie były rzadkością, kiedy otwieram oczy, wszystko mija, odchodzi. Cień wspomnień zamienia się w nutkę nadziei, nadziei na lepszy dzień, nadziei, którą w pewnym sensie dawał mi ten brunet, swoim porannym uśmiechem i pozytywnym nastawieniem.
-Coś się dzieje? Chory jesteś? – zapytałam z troską w głosie. Podeszłam do szafy i zaczęłam przeglądać jej monotonną zawartość w poszukiwani jakiejkolwiek przyzwoitej kreacji na dzień dzisiejszy.
-Nie, nic się nie dzieje, po prostu mam ważną pró… - zaciął się na chwilę a zmarszczka, która pojawiła się już jakiś czas temu na moim czole, diametralnie powiększyła się o tych kilka milimetrów. – znaczy ważne spotkanie – dokończył i odetchnął, tak jakby z ulgą.
-Aż tak ważne, że musisz opuszczać szkołę? - uśmiechnęłam się delikatnie, kiedy w moje małe dłonie trafiła czarna, bawełniana bluzeczka z delikatnymi, o ton jaśniejszymi guzikami oraz niewielką kieszonką na lewej piersi, która służyła za uroczą ozdobę – Kompletnie o niej zapomniałam – szepnęłam sama do siebie zapominając o Zaynie, który po drugiej stronie linii telefonicznej, tłumaczył dlaczego opuści szkołę.
-Co ? – zapytał zaskoczony moją reakcją.
-Nic, nic. Po prostu się zamyśliłam. To nie było do ciebie – uśmiechnęłam się delikatnie, jakby miała nadzieję, że mój rozmówca, który siedzi gdzieś po drugiej stronie miasta, w swoim przytulnym mieszkaniu, może zauważyć moją reakcję. – Co mówiłeś?
-Oj Ann, Ann – usłyszałam jego dźwięczny śmiech, który zawsze przyprawiał mnie o gęsią skórkę – chyba, przestajesz mnie słuchać. Mówiłem, że osoba, z którą jestem umówiony, nie ma innego wolnego terminu, no chyba, że dzisiaj po południu. Jednak popołudnie wolę spędzić z tobą, dlatego postanowiłem, że z tą osobą spotkam się rano – tym razem, już o wiele uważniej słuchałam chłopaka, a  jego słowa mimowolnie wywołały szkarłat na mojej twarzy.
Jeżeli dobrze interpretowałam jego wypowiedź, jeżeli idealnie czytałam pomiędzy wierszami, to ten oto młody człowiek, chwilę temu obdarzył mnie jednym z najmilszych komplementów. Ponieważ, która dziewczyna nie chciałaby usłyszeć, że jest ważniejsza, od jakiegoś tam spotkania? Każda by chciała.
-Panie Zaynie Maliku, czy Pan chce mnie w podstępny sposób zaprosić na randkę? – zapytałam kiedy chłopak skończył swój monolog.
-Panno Ann Lee-Palmer, a czy da się Pani w ten sposób, zaprosić na randkę? – odpowiedział pytaniem na pytanie. Zastosował technikę ‘wykrętu’, która irytowała mnie najbardziej na świeci. Jednocześnie drażnił się ze mną i unikał odpowiedzi.
-Prawdopodobnie nie.
-Czyli, sprawa jasna – ponownie usłyszałam zadowolony głos chłopaka po drugiej stronie – o godzinie piętnastej, spotykamy się pod szkołą i w stosunkach czysto przyjacielskich, idziemy na łyżwy. – powiedział na jednym wydechu.
-A… - chciałam wciąć się mi w zdanie, zaprotestować, ponieważ czy ja potwierdziłam to, że się z nim spotkam?
-A teraz musze kończyć. Cześć Ann. – rzucił na koniec, a jedynym co w tym momencie słyszałam w słuchawce, był cichy dźwięk informujący o zakończeniu połączenia.
Głośno wypuszczając powietrze, wywróciłam oczami i z niewielką stertą czarnych ubrań, poszłam do łazienki. Szybki, gorący prysznic, sprawił, że demony nocy już całkowicie opuściły moje ciało, a mózg i serce nie dyskutowały na inny temat, niż wysoki brunet o czekoladowych oczach. Kłóciły się i sprzeczały, jak małe dzieci o innych poglądach czy jak politycy o innej wizji nowego, lepszego świata.
Zdrowy rozsądek podpowiadał mi , że powinnam trzymać tego, zniewalająco przystojnego kolegę na dystans. Nie pozwalać mu żeby, kiedykolwiek się do mnie zbliżył, żeby nasze stosunki przyjacielskie przemieniły się w coś więcej. Nie chciałam się w nic angażować, ponieważ dobrze wiedziała, że związek z osobą pokroju Zayna nie ma przyszłości. Chociaż nie znałam go tak idealnie jak Toma czy Little D. to zdążyłam zauważyć, do jakich ludzi należy nasz szanowny brunet. Szkolny obiekt westchnień. Widziałam jak napalone nastolatki z rządzą przyglądają się chłopakowi, który idzie korytarzem. Widziałam jak ‘rozbierają go wzrokiem’ kiedy powie do nich zwykłe ‘cześć’ czy też pośle, jeden z tych swoich uroczych uśmiechów. Mdleją na zawołanie, pewnie z nadzieją, że zrobi im sztuczne oddychanie techniką usta-usta.
Jednak Pan Serce, największy mięsień w organizmie ludzkim krzyczał ze szczęścia kiedy w umyśle pojawiał się obraz tego młodego człowieka. Wrzeszczał i wywijał fikołki na jego widok. Chociaż nie zachowywałam się jak te wszystkie napalone nastolatki ze szkoły, chociaż nie mdlałam przed nim, nie padałam na kolana, to jego towarzystwo naprawdę sprawiało mi przyjemność. W pewien sposób czułam się wyróżniona, zauważona w tak licznym towarzystwie dziewczyn, które w wielu przypadkach grzeszyły urodą, a ja przy nich byłam zwykłą, szarą myszką, która ubrana na czarno starała się czynić z siebie niezauważoną.
‘Ocknij się Ann! To nie jest bajka, a Zayn nie jest księciem!’, skarciłam się w myśli wychodząc spod prysznica. Przez kolejne kilka minut starałam się nie zwracać uwagi na Pana Serce i Pana Rozum. Unikałam kontaktu z nimi oraz unikałam tematu bruneta.
Po szybkiej toalecie wybiegłam w podskokach z łazienki dokonując jeszcze ostatnich poprawek w jak zwykle niesfornej fryzurze, która nie znała takiego słowa jak współpraca. Złapałam czarną torbę i zbiegłam po schodach w nadziei, że Margaret jeszcze nie wyszła z domu. Nawet nie zauważyłam kiedy i gdzie uciekł mi ten czas. Czas, którego jeszcze podczas rozmowy z Zaynem miałam od groma.
Wpadłam do kuchni, w której przy stole siedział wujek i popijając kawę czytał poranną gazetę. Widząc moją nieogarniętą fryzurę, nieułożoną bluzkę oraz zdezorientowaną twarz uśmiechnął się szeroko.
-Zaspało się? – zapytał z rozbawieniem, odkładając gazetę na stół. Najwyraźniej szykował się do dłuższej rozmowy. Rozmowy, na którą w tym momencie nie miałam czasu.
-Tak jakby – szepnęłam układając bluzkę – Margo już poszła?
-Tak, już od godziny jej nie ma. Znowu jakaś próba, czy coś – wujek wywrócił oczami widząc moją dezorientację. – Spokojnie, zdążysz jeszcze – pocieszył mnie i nie odrywając wzroku od kubka z kawą namiętnie nad czymś myślał. Najwyraźniej rozmyślił się z kontynuowania dalszej rozmowy. Natomiast ja, nawet zadowolona z jego decyzji szybko złapałam jabłko i skierowałam się do wyjścia.
-Słuchaj Ann, ja i ciocia za dwie godziny wyjeżdżamy do Londynu. Mamy trochę spraw do załatwienia. Nie mówiliśmy nic Margo ani Kevinowi ponieważ nie mieliśmy czasu z nimi pogadać. Sprawa wypłynęła nagle i cóż, musimy jak najszybciej jechać do stolicy. Chociaż zostawimy im list to pomyślałem, że dobrze będzie jeżeli chociaż jedno z was nie będzie się denerwować z powodu niedoinformowania – zatrzymałam się słysząc słowa wujka i odwróciłam w jego stronę.
-Ale, coś się stało? – zapytałam zdezorientowana.
-Nie, nic się nie stało. Po prostu mamy początek roku, moja firma zamyka kilka spraw finansowych a ciocia, jak na doradcę finansowego przystało jedzie mi pomóc żebym trzymał głowę na karku – uśmiechnął się delikatnie na myśl o żonie.
-No dobrze, to… ja idę do szkoły – szepnęłam i wyszłam z domu owijając się dokładnie szalikiem. Chociaż słońce dzisiaj nie grzeszyło i ciepłymi promieniami, otulało czerwone noski przechodniów, to jednak mróz nie ustępował i siarczyście swoimi szponami dotykał policzków, które z braku ciepła przybierały czerwoną barwę.
Szkoła, do której uczęszczałam od niespełna tygodnia. Placówka, która z każdym dniem wydawała mi się coraz bardziej miła i przystępna, ciepła i tolerancyjna nagle zniknęła. Ponownie pojawił się obcy, zimny budynek, w którym ludzie traktowali mnie jak powietrze, nie patrzyli na mnie. Nie przeszkadzało mi to zbytnio. Nie lubiłam namolnych spojrzeń, czy też obraźliwych komentarzy, ze strony napalonych sportowców, którzy patrzyli tylko na tyłek oraz biust u dziewczyny. Nie zależało mi na popularności, jednak samotność nikogo nie czyniła szczęśliwym. Dotychczas miałam przy sobie Malik czy też od czasu do czasu, blond włosego  Tony’ ego, którzy chociaż znali mnie jakieś kilka dni to naprawdę potrafili sprawić, że nie czułam się inna niż ci wszyscy zapaleni, żyjący sportem młodzi, piękni ludzie.

„15 sierpnia 1992 rok,
Kochany pamiętniczku,
Chyba z dnia na dzień coraz bardziej Cię zaniedbuję, zapominam o pisaniu i dzieleniu się z tobą tym co ten świat czyni z moim życiem. Wiem, że to nieładnie z mojej strony, jednak musisz mi to wybaczyć. Musisz zrozumieć, że moje serce, rozum i cały świat teraz to jedna wielka dolina pustki, totalne zero, nic. Pomyślisz pewnie, że przesadzam, jednak zrozum…
Na początku sierpnia Simon przyjechał do Santry, nie powiem czekałam na niego z zniecierpliwieniem, czekała aż pojawi się w progu moich drzwi, aż rzucę się mu w ramiona i będę mogła obdarzyć jednym z tych namiętnych pocałunków, które skradał każdego lipcowego wieczora nad jeziorem. Czekałam, wzdychałam i nie mogłam opanować łez szczęścia, które nachodziły do moich oczu. Jednak kiedy już się pojawił… Cóż, nie było już tak pięknie. Rodzice potraktowali go jak psa, kazali spać w jednej z sypialni dla personelu i nawet nie chcieli wpuścić do pokoju gościnnego. Twierdzili, że nieznajomych ludzi nie mogą traktować jak rodziny, jednak ja wiem co chcieli przez to powiedzieć. Chcieli w dobitny sposób pokazać Simonowi, że tu nie ma dla niego miejsca, że jest intruzem, który jak najszybciej powinien odejść i… odszedł, na ich życzenie zniknął po ferelnym obiedzie, podczas, którego ojciec nie szczędził sobie słów krytyki.
Dlaczego oni muszą mnie tak ranić? Niszczyć życie? Odbierać szczęście? To co ważne?
Obiecuję Ci, kochany notesiku… Ja nigdy nie zniszczę życia moim dzieciom, pokażę im, że ważniejsze jest dla mnie ich szczęście niż opinia sąsiadów.
„Jestem tylko gościem na tej ziemi”.”
Chociaż nie zaglądałam do pamiętnika od kilku dni to za każdym razem, kiedy czytałam krótkie ale jakże przepełnione uczuciami wpisy mamy, czułam się jakbym była wtedy, tam z nią, jakbym była jej częścią. Częścią jej smutków i radości, miłości i nienawiści, tęsknot i powrotów, które komplikowały jej życie jak mało kto.
Pochłonięta lekturą stałam pod ogromnym gmachem szkoły. Tylnią częścią mojej sylwetki opierałam się o zimną barierkę i czekałam na chłopaka, który z samego rana zerwał mnie z łóżka, żeby zapytać się, czy za kilka godzin będę chciała znaleźć się w tak owej sytuacji. Może źle się wyraziłam, on nie pytał się czy ja chcę, on mnie informował o tym co będę robić.
Wciągnęłam głęboko powietrze i przerzuciłam kolejną kartkę pamiętnika. Zaczęłam wodzić wzrokiem po kolejnej serii kształtnych liter, stawianych przez moją mamę, kiedy czyjeś dłonie utrudniły mi tą czynność, zasłaniając całe dopływające do mych źrenic światło.
Kąciki moich ust drgnęły delikatnie a ręce zamykając pamiętnik powędrowały w dół, ku ziemi.
-Zgadnij, kto to – usłyszałam ciepły szept nieopodal mojego ucha, a po zmarzniętym ciele przebiegł delikatny, niepohamowany dreszcz.
-Pan woźny? – zapytałam głosem pełnym powagi. Chłopak prychnął cicho i kciukami zaczął pocierać moje skronie.
-Nie, myśl dalej – kolejna dawka przyjemnego szeptu, ciepłego oddechu na szyi i delikatnego dreszczu.
-A to pewnie jakaś dziewczyna! Margaret?
-No, dzięki – masowanie skroni ustało a ręce po chwili odsłoniły moje oczy, sprawiając, że zostały zaatakowane one porcją światła, które przez chwil kilka nie miało możliwości na kontakt z nimi – Naprawdę mam damski głos? – zapytał przeskakując przez barierkę i stając naprzeciw mnie.
-No cóż, prawda w oczy kole? - pokręciłam z rozbawieniem głową i schowałam pamiętnik do torby.
-Czy ja, na pewno byłam z Panią umówiony? Ponieważ z tego co pamiętam to miałem spotkać się z miłą koleżanką ze szkoły – rozejrzał się dookoła sprawdzając czy aby nie pomylił mnie z kimś innym.
-Skoro twierdzisz, że nie jestem miła to ja dziękuję za spotkanie – poważny ton zastąpił ten rozbawiony, a uśmiech zniknął z mojej twarzy. – To ja uciekam do domu, bo wystałam się tu na marne – wyminęłam chłopaka i skierowałam się w stronę ulicy.
-O, nie tak szybko! – chłopak złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w swoją stronę –Chyba jednak przypomniałem sobie, że okazuje ona sympatię w dość specyficzny sposób – uśmiechnął się delikatnie, mierząc mnie wzrokiem.
-Możliwe – szepnęłam a serce zaczęło tańczyć kankana jak oszalałe. Uważnie przyglądałam się brunetowi i czekałam na jego kolejny ruch.
-To co z naszymi łyżwami? – zapytał po chwili przygryzając dolną wargę.
-Z tego co sobie przypominam, nikt ich nie odwoływał – odpowiedziałam z nadzieją, że chłopak nie może usłyszeć jak moje serce wariuje gdzieś tam pomiędzy płucami.
___________________________________________________

Witam wszystkich ciepło, ponieważ nie wiem jak u was, ale mi jest strasznie zimno w stopy! No ale nie o stopach miałam pisać.
Przepraszam was za tak długą przerwę w pisaniu, w dodwaniu rozdziałów i w byciu tu z wami. Wiem, że czekaliście albo raczej mam taką nadizeję, że czekaliście i postanowiłam, że przysiądę w piątkowy wieczór i składając wszystkie fragmenty, które w przeciągu ostatniego tygodnia pojawiły się w mojej głowie, stworzę dla was rozdział piętnasty. Chociaż powinnam się uczyć to postanowiłam, że to zrobię, jednak już do 27 kwietnia nie pojawi się ani jedno słówko. Ponieważ... Rozumiecie, egzaminy, nauka i kilka innych komplikacji :). Jednak mam nadzieję, że kolejny raz, wytrwale będziecie czekać na serię moich wypocin.

Co do rozdziału. Sama nie wiem co o nim myśleć, niektóre momenty naprwdę mi się podobają, jednak chwilę później widzę jak je totalnie zniszczyłam, sprawiłam, że straciły swój urok. Czekam na wasze opinie i obiecuję, że nie obrażę się, kiedy ktoś napisze, że się staczam, że to totalne dno i nie da się czytać. Ja to zrozumiem i postaram się zmienić.
Teraz uciekam, bo jutro czeka mnie wycieczka z wspaniałymi ludźmi i muszę tak koło piątej wstać, żeby wszystko przygotować.
Do napisania kochani! ♥

wtorek, 10 kwietnia 2012

Czternaście.


Zima – smutna, chłodna i melancholijna pora roku, nigdy nie należała do mojej ulubionej dziesiątki. Wiatr, deszcz i śnieg na zmianę przyprawiały człowieka o gęsią skórkę. Jedynym co nadawało uroku tej paranoi był kubek kakao, grube skarpetki i zakochane pary, które spacerowały po ulicach, promenadach czy centrach handlowych i przytulały się w celu ogrzania swoich zmarzniętych ciał.
Ze słuchawkami na uszach i całym światem w nosie, niespiesznie wracałam do domu. Moje policzki zaróżowione od zimna i przypływu emocji, ciągle przypominały mi o zajściu spod szkoły. Teoretycznie nic takiego się nie wydarzyło. Kolega pocałował, koleżankę w policzek na pożegnanie. Nic wielkiego. Jednak dla mnie, to było coś innego. Chłopaki zazwyczaj zachowywali dystans wobec mnie. Traktowali bardziej jak koleżankę, kumpelę, niż dziewczynę, którą chcieliby na przykład poderwać.
Powoli otworzyłam drzwi i weszłam do niewielkiego przedsionka. Zdjęłam płaszczyk i buty i zostawiając torbę na schodach, zajrzałam do kuchni. Ciocia stała przy zlewie i nucąc coś pod nosem zmywała naczynia. Chrząknęłam cicho i weszłam w głąb pomieszczenia.
-Cześć ciociu – przywitałam się, kiedy niska kobieta odwróciła się w moją stronę.
-No cześć, cześć ale mnie przestraszyłaś – uśmiechnęła się delikatnie i wycierając ręce w ścierkę, oparła o blat kuchenny – Margaret jeszcze w szkole?
-Tak, jakiś trening jeszcze ma – odpowiedziałam przypominając sobie poranne rozmowy z kuzynką. Opowiadała mi, że od początku roku szkolnego należy do szkolnego zespół cheerleaderek  i w każdy wtorek i czwartek po lekcjach mają ćwiczenia.
-Ach, jak zwykle zapomniałam – ciocia wywróciła oczami i podeszła do lodówki – Zjesz coś? – zapytała.
-Nie. Zrobię sobie herbaty i idę pisać esej na jutro. Mam trochę roboty – odpowiedziałam parząc sobie zieloną herbatę. Uwielbiałam jej zapach i smak, tylko ona pozwalała mi się w stu procentach skupić nad tym co robię, a w tym momencie miałam twardy orzech do zgryzienia, którym było napisanie kary.
Z kubkiem w ręce i torbą na ramieniu, zostawiłam ciocię samą w kuchni i skierowałam się w stronę mojego pokoju. Szkoła wyciągnęła ze mnie ostatnie cząstki energii. Nie miałam siły na nic, nawet otworzenie drzwi do pokoju i zapalenie światła wymagały ode mnie nie lada wysiłku. Zmęczona życiem i nauką usiadłam przy biurku, na którym stał mój ukochany laptop. Westchnęłam cicho i naciskając guzik, uruchomiłam poczciwą maszynę, która przez najbliższe kilka godzin miała odwalać tak samo nudną robotę jak ja. Program do edycji tekstu, nowy arkusz i zaczynamy.
Przez kolejnych kilka godziny moje palce bezustannie błądziły po czarnej klawiaturze, starając się złożyć pojedyncze litery w słowa, słowa w zdania a zdania w sensowną całość, która idealnie będzie odzwierciedlać moje zdanie na temat Homera i jego twórczości. Prawdę powiedziawszy była to jedna z najnudniejszych prac domowych jaką kiedykolwiek zostałam obdarowana, jeżeli można tak to ująć.
Po czterech godzinach nieustannej pracy i wpatrywania się w podświetlony ekran, wciągnęłam głęboko powietrze i stawiając ostatnią już kropkę, zakończyłam mój monolog, odnośnie słynnego na cały świat autora „Iliady”.
‘Późnie wydrukuję’, pomyślałam zapisując i przymykając klapę laptopa. Upiłam kilka łyków herbaty, która od godziny szesnastej straciła swój smak i ciepło, sprawiając, że teraz bardziej przypominała wodę z masą chemii niż smaczny, roślinnego pochodzenia napój dodający człowiekowi otuchy i  zaspokajający pragnienie. Krzywiąc się lekko odstawiłam kubek na biurko i położyłam się na skórzanej kanapie. Planowałam chwilę odpocząć a potem ponownie usiąść nad książkami, które sprawiały, że czułam odruch wymiotny. Przykryłam się kocem leżącym na podłodze i zamknęłam oczy.
‘Tylko na chwilę’, pomyślałam i oddałam się krainie marzeń, która po chwili zamieniła się w dolinę snów.
Obudził mnie cichy, dobiegający z dołu dźwięk dzwonka do drzwi. Zmarznięta przekręciłam się na lewy bok i poprawiając koc, modliłam się żeby, którykolwiek z domowników pofatygował się otworzyć namolnemu przybyszowi. Przyciskając poduszkę do uszu, gdzieś przez warstwy materiału i puchu, ciągle słyszałam ten przeraźliwy pisk, który wyrwał mnie ze snu. Zdenerwowana poderwałam się z kanapy i zakładając na siebie czarny, wełniany sweter pobiegłam na dół.
-Już otwieram! – krzyknęłam w połowie drogi, poirytowana zachowaniem gościa.
‘Zero cierpliwości w tych ludziach’, myślałam przekręcając klucz, który znajdował się w zamku.
Trochę dziwne, ponieważ od kiedy tu jestem, ciocia i wujek, zawsze uczulali mnie żebym odwieszała go, na jeden z haczyków wieszaka. Nie chcieli bowiem, aby kiedyś zdarzyła się niemiła niespodzianka, że wrócą późno w nocy i nie będą mogli wejść do domu, bo zamek będzie zablokowany.
Nacisnęłam klamkę i z nadzieją, że nie będę musiała wdawać się w dłuższe konwersacje z gościem, pchnęłam drzwi. Kiedy były już otwarte praktycznie na oścież, moim oczom ukazały się dwie znajome twarze, dwie znajome sylwetki, dwie znajome osoby. Serce przyspieszyło tępo bicia a w oczach zaczęły zbierać się łzy. Przede mną stali Little D. i Tom. Uśmiechając się delikatnie czekali na mój pierwszy ruch.
-Cześć Mała! – usłyszałam lekko zachrypnięty głos chłopaka, zmieniony głos.
-Hej – powiedziałam i odwzajemniłam ich uśmiechy – Co wy tu robicie?! Właściwie to chodźcie do środka – przesunęłam się żeby mogli wejść. Jednak oni tylko pokręcili z rozbawieniem głowami. – Nie będziemy tu tak stać! – ponagliłam ich.
-Nie. Chodź przejdziemy się do parku – zaproponował chłopak i zamknął drzwi.
‘Skąd wiedzieli, że w Bradford jest jakiś park? Skąd wiedzieli gdzie on jest, skoro ja nawet tego nie wiedziałam i dlaczego nie chcieli wejść do domu?’, zasypywałam się pytaniami w myśli, kiedy bez żadnych oporów szłam razem z nimi, jak mniemam w stronę parku. Chociaż nie widzieliśmy się przez tyle czasu to żadne z nas się nie odezwało. Nie zapytało co słychać, nie opowiedziało nic o sobie. Chociaż chciałam im powiedzieć wszystko o nowej szkole, rodzinie, znajomych czy też Zaynie to czułam, że to nie jest dobry moment. Jeszcze nie teraz.
Znudzeni spacerowaliśmy po parku, który widziałam pierwszy raz w życiu a oni, zachowywali się jakby to wszystko było dla nich czymś normalnym, drugim domem.
W pewnym momencie, na jednej z ławek ujrzałam piątkę chłopaków, którzy zawzięcie o czymś dyskutowali. Uśmiechnęłam się do nich szeroko i łapiąc przyjaciół za nadgarstki, pociągnęłam w ich stronę. Zatrzymałam się przed nimi i zaczęłam przedstawiać każdego z osobna.
-Daphne, to jest Zayn. Zayn, poznaj Daphne – powiedziałam patrząc to na blondynkę to na bruneta. Kiedy moje oczy zatrzymały się na dłuższą chwilę na jego brązowych tęczówkach, jak zahipnotyzowana przyglądałam się im bez opamiętania.
Z tego błogiego stanu zachwytu wyrwał mnie szloch, szalony szloch przepełniony tęsknotą i żalem. Odwróciłam się gwałtownie w stronę, z której jak mniemam dochodził płacz. Spodziewałam się, że zobaczę tam dziewczynę, która szlocha z powodu straty chłopaka czy tez dziecko, któremu tata nie dał lizaka. Jednak obraz był całkiem inny, niż te co narodził się w mojej małej głowie.
Kilka metrów ode mnie znajdowała zapłakana dziewczyna, która wtulając głowę w ramię wyższego chłopaka, śpiesznym krokiem się od nas oddalała. Może widok nie byłby tym najgorszym i tak nie kuł w serce, gdyby nie fakt, że dwójką uciekających byli moi przyjaciele. Osoby, które jeszcze chwile temu ze mną spacerowały. Ze łzami w oczach spojrzałam na moich nowych znajomych. Uśmiechali się jakby nic złego się nie wydarzyło, jakby nic nie widzieli. Żyli we własnym świecie. Łzy spływały po moich policzkach. Ponownie spojrzałam  na oddalających się przyjaciół, którzy z minuty na minutę byli coraz dalej. Nie czekając chwili dłużej i nie zwracając uwagi na wołanie Zayna i reszty żebym się zatrzymała, że nie warto ich gonić, ruszyłam za przyjaciółmi.
-Daphne! Tom! – krzyczałam jak opętana, jednak oni mnie nie słyszeli a mój głos z chwili na chwilę tracił na sile aż kompletnie wygasł. Teraz już tylko leżałam na ziemi zrozpaczona i czułam jakbym spadała, w przepaść , jakbym leciała w nieznaną…
Gwałtownie otworzyłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Na policzku czułam spływające powoli łzy, moje dłonie się trzęsły, a ciało okrywała gęsię skórka. Szybki oddech nie dawał ani na chwilę zapomnieć o koszmarze.
‘To był sen. Tylko sen, zły sen. Koszmar.’, powtarzałam sobie w myśli próbując opanować sytuację. Po chwili poderwałam się z kanapy i podeszłam do biurka, na którym leżał mój telefon. Szybko przejrzałam kontakty i wybrałam ten, który od kilku dni omijałam szerokim łukiem. Numer z irlandzkimi cechami, zatytułowany „Little D.”. Nie obchodziły mnie koszta, czy też konsekwencje tego, która godzina. Chciałam porozmawiać z przyjaciółką, którą powoli traciłam.
Jeden długi sygnał i nic. Drugi sygnał, zero. Trzeci sygnał, głęboki wdech chyba nic z tego nie będzie. Czwarty…
-Halo! – usłyszałam w telefonie cichy głos dziewczyny i kolejny raz dałam upust emocją. – Ann? Ann, kochanie to ty – słyszałam łamiący się głos przyjaciółki.
-Daphne, kocham cię, tęsknie za tobą… za wami – zaczęłam dławiąc się łzami. Nie mogłam opanować emocji. Nie chciała.
-Ann… Proszę cię nie płacz – powiedziała ponownie dziewczyna pociągając nosem – wiesz co, chyba powinnyśmy porozmawiać. Ale nie przez telefon, to nas za drogo wyniesie. Wejdź na skype’ a. – rzuciła na jednym wydechu i przerwała połączenie.
Nie zastanawiając się nawet chwili nad jej słowami, otworzyłam klapę laptopa i włączyłam program do rozmów online. Daphne była już dostępna i czekała tylko aż się pojawię.
-Co się dzieje? – powiedziała dziewczyna kiedy tylko nawiązałam połączenie.
-Tęsknie za wami – wyszeptałam i podciągając kolana pod brodę oplotłam je ramionami. – Dawno nie rozmawiałyśmy…
-Wiem Ann – szepnęła a za nią pojawiła się smuga światła. Ktoś otworzył drzwi i wszedł do pokoju.
-Z kim rozmawiasz? – usłyszałam znajomy głos i ponownie poczułam gęsią skórkę na ciele.
-Z Ann – odpowiedziała uśmiechając się delikatnie.
-O! Czekajcie na mnie! – krzyknął chłopak i zaczął biegać po pokoju. Po chwili pojawił się obok siostry siadając na niewielki stołku, która zabrał od jej etażerki z perfumami – Hej Mała! – uśmiechnął się szeroko do mnie a kolejna fala łez spłynęła po moim policzku. – Ej nie płacz! Wiem, że strasznie wyglądam ale nie miałam czasu się przebrać – zażartował a ja mimowolnie się uśmiechnęłam. Cały Tom, zero powagi.
-Pięknie wyglądasz – pochwaliłam go, chociaż T-shirt ubrudzony ketchupem nie należał do najseksowniejszych części garderoby.
-Ach bo się zarumienię! – zakrył twarz dłonią – Dobra, Mała. Opowiadaj co tam u ciebie? To w tle to jak mniemam twój nowy pokój, co? – zapytał a ja odsunęłam się z kadru, żeby lepiej mogli przyjrzeć się mojej nowej „posiadłości”.
-Tak to jest moja nowa willa, spadek po kuzynie Lucasie… - zaczęłam opowiadać. Najpierw skupiłam się na rodzinie, nowej rodzinie. Opowiedziałam im wszystko każdy szczegół. Jak wyglądają, co robią czy też czym się interesują. Nic nie umknęło ich uwadze. Kiedy tylko kończyłam, oni na nowo zasypywali mnie serią pytań. Później zaczęła się rozmowa na temat podróży, opowieści o Niallu, które idealnie przeszły w historię o poznaniu całej paczki przyjaciół i Zayna. Jednak, kiedy wypowiedziałam imię bruneta moje policzki oblały się szkarłatem, co oczywiście nie umknęło uwadze młodych Morgensternów.
-Zayn? Podejrzewa, że cholernie przystojny – poruszył zabawnie brwiami Tom, a ja robiąc poważną minę skarciłam go wzrokiem, zęby po chwili roześmiać się widząc dezorientację chłopaka.
Właśnie na takich rozmowach spędziłam wieczór. Opowiadałam wszystko, śmiałam się i płakałam na zmianę dokładnie tak samo jak kilka tygodni temu, jak przed przyjazdem do Bradford, jak przed okropnym wypadkiem, który na zawsze zmienił moje życie, życie które powoli zaczynało wracać do normy.
______________________________________________

Witam wszystkie czytelniczki, które wytrwale czekały na kolejny rozdział! Dziękuję, dziękuję, dziękuję! Przepraszam, że tak długo i podejrzewam, że byłoby jeszcze dłużej gdyby nie Gabriella, która zaczęła mnie szantażować! :D To jej powinniście dizękować.
Nie wiem kiedy kolejny rozdział, może za kilka dni a może dopiero po 27 kwietna po egzaminach ;/ Dziękuję, że jesteście ♥. A teraz uciekam bo mama mnie zgania z komputera. Krótko i tresciwie.

czwartek, 5 kwietnia 2012

Trzynaście.


Chociaż Zayn kazał mi, nie przejmować się tym co powiedziałam, stwierdził, że nic się nie stało to ja i tak czułam się głupio. W pewien sposób uraziłam go moimi słowami i nie wiedziałam co w tym momencie powinnam powiedzieć, jak się zachować. Może sobie pójdę i udam, że nie było tematu? Nie, to byłoby podłe. Zrezygnowana i zawstydzona, jak nikt inny na świecie siedziałam na parapecie i opierając głowę o kolana, przyglądałam się widokowi za oknem. Tak, właśnie w tym momencie najciekawszymi dla mnie były duże brzozy, pomiędzy których pieniami widać było drogę. Cóż, rzeczywiście nader interesujący widok. Jednak nie mogłam nic poradzić, sama nie wiedziałam co mam powiedzieć, jak się zachować. Nawet bałam się odwrócić wzrok w stronę chłopaka, obawiałam się, że zobaczę jego smutne oczy, zakłopotane i bez tej radości, która dotychczas z nich promieniowała. Chociaż na niego nie patrzyłam to dobrze wiedziałam, że on uporczywie mi się przygląda, czułam jego wzrok na sobie, czułam i nie próbowałam nic z tym zrobić.
‘Kretynka! Po co pokazywałaś mu ten cytat? Po jaką cholerę?! Co za ofiara…’, biłam się w myślach jak beznadziejna jestem. Tylko Ann Lee-Palmer potrafi z samego rana popełnić taką gafę.
Jednak zaskakującym był fakt, że Zayn, chociaż traktowałam go jak powietrze i nawet ani razu, nie spojrzałam w jego kierunku, cały czas siedział po drugiej stronie parapetu i jak mniemam przyglądał mi się uważnie.
-Co robisz dzisiaj po szkole? – usłyszałam głos chłopaka i odwracając gwałtownie głowę spojrzałam na niego. Jego oczy nie były już takie zamyślone. Zamiast tej dziwnej pustki skakały w nich dwie, małe iskierki, które sprawiały, że człowiekowi robiło się ciepło na sercu.
-Muszę napisać do jutra esej o Homerze, więc zapowiada się popołudnie w towarzystwie książek i kubka kawy – powiedziałam po chwili zamyślenia, nie odrywając wzroku od chłopaka. Chociaż jego twarz nie zmieniła wyrazu, to iskierki, które jeszcze chwilę temu rozgrzewały serce, poszły gdzieś w nieznane. – Dlaczego pytasz?
-Chłopaki wracają jutro do Londynu i chcieliśmy dzisiaj wyjść jeszcze na miasto i pomyślałem, że może skusiłabyś się na spędzenie popołudnia w naszym towarzystwie – uśmiechnął się blado a ja pożałowałam mojego zachowania na poprzedniej lekcji angielskiego. 
-Jej… – szepnęłam smutno i oparłam brodę o kolana. Bardzo chciałam się spotkać z chłopakami, jednak dobrze wiedziałam jak okropne mogą być konsekwencje nieodrobienia kary. Nauczyciel w żadnym wypadku nie wyglądał na ugodowego i zapewne zaraz doniósłby do dyrekcji, że nie wywiązuję się z obowiązków, a to byłoby równoznaczne ze spotkaniem z rodzicami, a w moim przypadku, opiekunami prawnymi.
-No nic – powiedział smutno – mają przyjechać jeszcze w weekend, jednak nie wiem czy…  - przerwał na chwilę – będziemy mieć czas na spotkanie – dokończył i wciągnął głęboko powietrze.
-Impreza się szykuje, co? – zapytałam z rozbawieniem. Domyślałam się, że chcieli spędzić czas na zabawie przez tych kilka dni. Ostrej zabawie od rana do wieczora. W końcu byli nastolatkami, przyjaciółmi i nie wydaje mi się, że podczas weekendu siedzieliby w domu i grali w chińczyka. To, do nich nie pasowało.
-No, coś w tym stylu – powiedział lekko podenerwowanym głosem, jakby się obawiał, że odkryłam jego największy sekret, który starał się zataić przede mną.
-Już się tak nie denerwuj, ja i tak nie chodzę na imprezy więc nawet gdybyś mnie zaprosił to bym odmówiła – wypaliłam i kolejny już raz, tego dnia pożałowałam swoich słów.
Jego oczy spojrzały na mnie pytająco a ja wzruszyłam delikatnie ramionami.
-Ann, to nie tak – zaczął się tłumaczyć a ja uśmiechałam się w jego stronę delikatnie.
-Spokojnie, nie musisz się tłumaczyć – rzuciłam i zeszłam z parapetu, nie chciałam kontynuować tej rozmowy. Nie chciałam, żeby zaczął mnie przepraszać i zapraszać na imprezę, ponieważ musiałabym odmówić, a wtedy posypałyby się pytania typu: „Dlaczego?”, „Jak to nie chodzisz na imprezy?!”, a ja nawet nie miałam siły żeby opowiadać mu całą historię.
-Ann, czekaj! – krzyknął za mną, no cóż już oddaliłam się na pewną odległość a on nadal siedział na parapecie. Odwróciłam się na pięcie w jego stronę i przykrzywiając głowę spojrzałam na smukłą sylwetkę chłopaka, która zmierzała w moim kierunku. – Postaram się, tak to wszystko w weekend zorganizować, żebyśmy mogli się z tobą spotkać – powiedział podchodząc do mnie.
O co, mu tak właściwie chodziło? Dlaczego, tak bardzo kombinował żebym się z nimi spotkała? Przecież jeżeli chciał się ze mną umówić, to wcale nie potrzebował przyzwoitki w postaci przyjaciół, chyba, że był aż taką ofiarą.
Uśmiechnęłam się mimowolnie do własnych myśli, a brunet odebrał to jako uśmiech skierowany w jego stronę.
-Widzę, że pomysł ci się podoba –uśmiechnął się szeroko a ja poszłam w ślady za nim. – Więc, jeżeli coś będzie pewne, to się jeszcze zgadamy a teraz idę na historię, bo z tego co mi się o uszy obiło mam mieć dzisiaj kartkówkę z  pierwszej wojny światowej i nic nie umiem – poprawił plecak, który miał założony na prawe ramię i odwrócił się w drugą stronę.
-No leć, leć – rzuciłam rozbawiona i skierowałam się w stronę sali od języka angielskiego. Powolnym krokiem szłam przed siebie udając, że szukam czegoś w telefonie, a tak naprawdę nie chciałam po prostu stać i patrzeć się na ludzi z mojej klasy, którzy wczoraj pokazali mi jak ogromnymi egoistami są, jak traktują ludzi, których nie znają i jakich technik potrafią użyć żeby ich zniszczyć, wyeliminować konkurencję. Tylko jaką ja konkurencją dla nich byłam?
-Jest! – usłyszałam wrzask Zayna za sobą i odwróciłam się w jego stronę, żeby sprawdzić czy mnie słuch nie myli. Jednak jedynym co zobaczyłam były plecy chłopaka, który skrzyżowanymi dłońmi wspierał sobie głowę.
Z rozbawieniem pokręciłam głową i weszłam w opcję tworzenia wiadomości.
„Jesteś świadomy tego, że słyszałam?”                                                 
Napisałam szybko i wysłałam do Zayna. Telefon schowałam do kieszeni i niespiesznym krokiem weszłam do klasy, jako jedna z pierwszych osób. Kolejny raz zajęłam miejsce pod oknem i przyglądałam się boisku po którym grupka dziewczyn biegała z piłkami dookoła pachołków.
‘Zapewne klasa piłkarska’, pomyślałam i wciągając głęboko powietrze, spojrzałam na nauczyciela. Obok mojego stolika przemknęło kilka osób, a gdzieś pomiędzy nimi zauważyła sylwetkę Tony’ ego. Uśmiechnęłam się delikatnie do niego i poczułam jak telefon w mojej kieszeni wibruje dając znak, że dostałam sms-a.
-Hej Ann – przywitał się ze mną blondyn i zajął miejsce w swojej ławce.
-No hej, Idioto! – przywitałam się z nim, szczerząc moje białe ząbki.
-Jak tam? Masz już esej? – zapytał a ja słuchając go, zaczęłam otwierać wiadomość od Zayna.
-Nawet nie żartuj, dzisiaj mam zamiar go napisać – odpowiedziałam i zamyśliłam się nad wiadomością.
„Dobra. Zbłaźniłem się.”
Uśmiechnęłam się szeroko i spojrzałam na kolegę, który marszcząc czoło przyglądał mi się uważnie.
-Coś mi się wydaje, że mnie nie słuchasz – rozbawiony, rozsiadł się na krześle.
-Oj przepraszam, zamyśliłam się. Co mówiłeś? – poczułam jak moje policzki, znowu robią się czerwone z zawstydzenia.
-Powiedziałem, że też dopiero dzisiaj będę to pisał – wywrócił oczami i spojrzał na nauczyciela, który zaczął sprawdzać listę a ja, przytrzymując telefon na wysokości uda, tak żeby nikt nie zauważył, rozmyślałam co mogę odpisać brunetowi.  Chociaż przychodziło mi kilka głupich tekstów do głowy to zrezygnowana schowałam telefon do kieszeni spodni i zaczęłam słuchać nudnego wykładu, który kolejny raz skupiał się na „Iliadzie”. Nie przepadałam za literaturą starożytną, natomiast pan profesor najwyraźniej darzył ją ogromnym uczuciem, ponieważ od dwóch dni ciągle mówił na temat utworów słynnego na cały świat Homera.
Wszystkie siedem lekcji minęło jak z bicza strzelił, nawet nie zauważyłam kiedy wybiła godzina piętnasta trzydzieści a ja znudzona z brązowym notatnikiem w ręce wyszłam ze szkoły. Od rozmowy na parapecie nie spotkałam już Zayna, nie pisałam do niego ani siedząc na przerwie, nie szukałam wzrokiem, w tłumie młodych ludzi. Jedynym, co przez cały dzień zaprzątało moją głowę, był pamiętnik.
„30 lipca 1992 rok,
Kochany pamiętniczku,
Te trzy tygodnie, które razem z Mary spędziłyśmy na kempingu były najwspanialszymi dniami na świecie. Jednak teraz, siedzę w moim pokoju i przyglądając się zdjęciom nie mogę o nim zapomnieć. Simon, Simon, Simon. Wiem, że takie zachowanie jest dziecinne, że rodzice jak się dowiedzą to zabronią mi kontaktu z nim. To wszystko mnie przerasta. W następny weekend ma przyjechać do Santry, mamy się spotkać, pobyć razem, jednak ja nie wyobrażam sobie związku na odległość.
Mam tego wszystkiego dość, rodziców i ich wysokiego ego, ciekawa jestem co powiedzą jak zaproszę go na rodzinny obiad, jednak może lepiej nie? Jeszcze mi wstydu narobią…
‘Miłość cierpliwa jest,
Łaskawa jest’.”.
Czytałam jak zahipnotyzowana nie zwracając uwagi na otoczenie.  Chociaż byłam zamyślona to instynkty samozachowawcze mnie nie opuściły. Niechętnie zatrzymałam się na brzegu krawężnika i rozejrzałam dookoła.
‘Lewa nic, prawa nic’, pomyślałam odruchowo i lekkim truchcikiem, przebiłam się na drugą stronę ulicy.
-Ann! – usłyszałam za sobą znajomy głos, jednak w tym momencie za żadne skarby świata, nie potrafiłam sobie przypomnieć kto jest jego właścicielem.
Zapinając guziki mojego kochanego, czarnego płaszczyka odwróciłam się w kierunku osoby, która chwilę temu wykrzyczała moje imię. Powoli podniosłam wzrok z nad guzików i rozejrzałam się po terenie. Kilka metrów ode mnie, na chodniku stał zaparkowany samochód. Ten sam samochód, którym wczoraj jechałam razem z Louisem i Zaynem, ten sam samochód, którym wracałam do domu i ten sam samochód, w którym o mały włos Zayn mnie nie pocałował. Uśmiechnęłam się mimowolnie i chowając pamiętnik do torby podeszłam do dwóch chłopaków, którzy stali oparci o maskę pojazdu i posyłali szerokie uśmiechy w moją stronę.
-Hej, wam! – przywitałam się ciepłym głosem. Teraz już dobrze wiedziałam kto wykrzykiwał moje imię, Louis, brunet o niebieskich oczach, który nadal pokazując swoje białe ząbki mierzył mnie wzrokiem.
-Hej – odpowiedział i poruszył zabawnie brwiami, natomiast pomiędzy moimi dwoma łukami brwiowymi pojawiły się delikatne zmarszczki.
-Nie widziałaś gdzieś Malika? – tym razem słowa padły z ust Liama, który stał nieopodal przyjaciela. Czyżby ,tylko we dwóch przyjechali po kumpla?
-Nie – spochmurniałam lekko – ostatni raz, rozmawiałam z nim dzisiaj rano i… Później jakoś nie było okazji się spotkać.
-Dobra to czekamy jeszcze chwilę, a jak nie przyjdzie to się zwijamy do tej pizzerii, najwyżej sobie wynajmie taryfę – wywrócił oczami Louis i zaczął pisać coś na telefonie – Idziesz z nami? – zapytał i podniósł na mnie swoje niebieskie tęczówki.
-Nie dam rady, mam do napisania esej w ramach kary i jeszcze kilka innych obowiązków.
-O, niegrzeczna dziewczyna! – wrzasnął Louis chowając telefon z powrotem do kieszeni.
-Lou, daruj sobie – wstawił się za mną Liam, który bez przerwy przyglądał się młodzieży, która stale wychodziła ze szkoły. – Na pewno się nie zerwał? – przeniósł wzrok na przyjaciela, który bujał się do przodu i do tyłu.
Przez chwilę przyglądałam im się uważnie. Zachowywali się tak swobodnie. Wyluzowani i pozytywnie nastawieni do siebie. Chociaż narzekali na zachowanie przyjaciela to czekali. Chcieli odejść a czekali, w imię przyjaźni, ponieważ on znaczył dla nich coś więcej niż przeciętna osoba, która mijała ich na chodniku.
Wciągnęłam głęboko powietrze. Dokładnie takie same relacje miałam z Daphne i Tomem. Wiedziałam, że jak wyjdę ze szkoły w towarzystwie rozgadanej Little D., to nasz kochany braciszek już będzie czekał, zawsze będzie czekał chociaż my spóźniałyśmy się niemiłosiernie. Czekał na nas tak jak teraz Louis i Liam czekają na Zayna, jednak to było kiedyś. Dzisiaj nie miałam ludzi, którzy staliby oparci o samochód i udawali, że jest to dla nich sielanką.
Rozejrzałam się dookoła, chociaż ludzi było wszędzie dużo, to naszego bruneta nigdzie nie widziałam. Wzrokiem powróciłam do chłopaków i uśmiechnęłam się lekko.
-Wiecie co chłopcy, ja się zwijam – zaczęłam i poprawiłam sobie torbę na ramieniu – To cześć i… do zobaczenia, kiedyś – powiedziałam i odwróciłam się do nich plecami. Spojrzałam na zegarek i analizując godzinę, nawet nie zauważyłam gdy ktoś pojawił się na mojej drodze. Uderzyłam w niego lekko.
-Przepraszam – szepnęłam cicho odsuwając się na bok, żeby moja ofiara mogła bezproblemowo kontynuować swój spacer.
-A tobie, gdzie się tak śpieszy? – powiedział roześmiany Zayn, a ja szybko podniosłam na niego wzrok.
-Jak to gdzie? – zapytałam rozbawiona – Esej na mnie czeka –wywróciłam oczami i posłałam w jego stronę jeden z – jak mniemam – najładniejszych moich uśmiechów, natomiast przez twarz bruneta, którego oczy były utkwione w mojej osobie, przeszła fala różnych uczuć. Radość, zmieszanie, smutek i wiele innych, których w tym momencie nie mogłam odróżnić.
-Zayn, ile mamy na ciebie czekać?! – usłyszałam za sobą głos Louisa a bańka mydlana, w której się znajdowaliśmy pękła. Brązowooki wciągnął głęboko powietrze i spojrzał na kolegę.
-Już idę, chwila! – krzyknął, po czym swój wzrok ponownie przeniósł na mnie. – Nie da się przełożyć tego eseju? – zapytał z nadzieją w oczach.
-Przykro mi – spuściłam wzrok w dół, dobrze wiedziałam, że za chwilę się zaczerwienię. Ten chłopak źle na mnie działał.
-No nic – westchnął ciężko – To, do zobaczenia jutro – powiedział i pocałował mnie delikatnie w policzek a ja gwałtownie poderwałam głowę do góry.
-Do zobaczenia – wyszeptałam i wyminęłam chłopaka, czułam jak na blade policzki wkrada się szkarłatna barwa, a moje serce bije o kilka uderzeń za szybko.
Z oddali dobiegały do mnie głosy chłopaków. Louis miał pretensje do Zayna, ten udawał, że nie rozumie o co przyjacielowi chodzi a Liam z rozbawieniem starał się ich, zapewne zmusić żeby wsiadali do samochodu. Chociaż dobrze słyszałam co mówią to nie skupiałam na tym moich myśli, nie interesowało mnie to. Jedynym co siedziało mi w głowie był dotyk ciepłych ust Malika na moim chłodnym policzku.
______________________________________

Witam wszystkich cieplutko! ♥
Właśnie dodaję trzynasty rozdział i standardowo moja ocena: żenada, dno, beznadzieja. Jednak musiałam przez to przejść. Mam pewne zasady w pisaniu i nie ominę nawet najbardziej nudnego i tandetnego fragmentu, taka tam hierarhia pisania Aleksji.
Napisałam go oczywiście dla was. Podejrzewam, że gdyby nie motywujące komentarze pod ostatnim rozdziałem to najprawdopodobniej byście nawet nie mogły go przeczytać. Kilkakrotnie myślałam o skończeniu pisania i nawet sama nie wiem dlaczego. Nawet zrobiłam ankietę (patrz po prawej stronie) żeby dowiedzieć się czy jest sens pisać dalej.
Dziękuję wam za wszystko, za to, że jesteście, czytacie, komentujecie... Kocham was całym sercem ♥
A teraz uciekam, za godzinę do kościoła a później gotowanie z mamą ♥ Święta, jedyny okres kiedy lubię stać przy garach, jedyny okres kiedy dom i kóściół pachną inaczej, jedyny okres kiedy mam przed oczami obrazy z dzieciństwa. Kocham to ♥
Czekam na wasze opinie, które zapewne kolejny raz zmobilizują mnie do napisania rozdziału. Dziękuję.

niedziela, 1 kwietnia 2012

Dwanaście.


Powoli przekroczyłam próg drzwi frontowych i przytrzymując delikatnie klamkę, zamknęłam je, starając się nie narobić hałasu. Szybko zdjęłam płaszczyk i buty i weszłam w głąb mieszkania. Moje zmarznięte ciało ogarnęła fala ciepła, a do nozdrzy dobiegł zapach jak mniemam szarlotki, którą zapewne upiekła ciocia. Rozejrzałam się po ciemnym korytarzu. Praktycznie w każdym pomieszczeniu, było zgaszone światło z wyjątkiem jednego, niewielkiego gabinetu, który mieścił się po prawo od głównego wejścia.
Powoli pchnęłam przymknięte drzwi i zajrzałam do środka. Przy dwóch biurkach, zawalonych papierami siedzieli ciocia i wujek zajęci swoją pracą. Pomieszczenie było niewielkie i wypełnione kredensami, zastawionymi segregatorami i dokumentami. Chociaż było to miejsce pracy, to jednak sprawiało przyjemne wrażenie. Przytulny gabinet, w którym para kochających się ludzi robi wszystko, żeby zarobić na utrzymanie rodziny.
-Już jestem – powiedziałam niepewnie opierając się o futrynę drzwi z nadzieją, że nie usłyszę żadnego wykładu na temat, nieprzestrzegania zasad i spóźniania się w ciągu tygodnia.
-O, już? – usłyszałam zaskoczony głos wujka, który na dźwięk moich słów oderwał się od pracy – Matko ale ten czas zleciał – wstał od biurka i podszedł do niewielkiej szafki stojącej nieopodal okna.
‘Za szybko’, pomyślałam i odwróciłam się w stronę korytarza mając nadzieję, że nie zostanę zawrócona na pogadankę o przestrzeganiu nakazów.
-Czekaj Ann – usłyszałam za sobą głos wujka.
‘Cholera!’, przeklnęłam w myśli i wróciłam do niewielkiego gabinetu.
-Tak? – zapytałam zmieszana, układając już w głowie treść mojego usprawiedliwienia.
-Dzisiaj, razem z Kevinem układaliśmy rzeczy po twoich rodzicach na strychu, nad garażem i gdy przenosiliśmy kartony z ich sypialni z jednego z opakowań wyleciało to – wujek podszedł do mnie i wręczył mi niewielkie pudełeczko w kolorze brązowym z maleńką kłódką i przyklejoną do spodu kopertą. – Na spodzie, na kopercie pisze, że jest to dla ciebie więc nawet nie otwieraliśmy listu.
Uśmiechnęłam się blado i drżącymi rękoma złapałam pudełko, które było dla mnie nie lada zagadką. Przyglądałam mu się przez chwilę ciężko oddychając. Co to jest? Skąd to się wzięło? Czy rodzice wiedzieli, że niedługo odejdą i zostawili mi jakąś pamiątkę?
Wciągnęłam głęboko powietrze i podniosłam wzrok na wujka.
-Dziękuję bardzo. Jestem zmęczona, idę do siebie na górę. Muszę się jeszcze umyć i przygotować wszystko na jutro do szkoły – powiedziałam i ruszyłam w stronę wyjścia.
-Miejmy nadzieję, że to nic złego – usłyszałam za sobą szept cioci.
-Nie wydaje mi się żeby… – reszty rozmowy nie słyszałam, gdyż drzwi do gabinetu się przymknęły a ja zaczęłam wchodzić po schodach na górę.
Nie zapalając światła, rzuciłam się na skórzaną kanapę i przez kilka minut tępo wpatrywałam się w ciemność przede mną. Sama nie wiedziałam, czy chcę się dowiedzieć co jest w środku niewielkiego pudełka. Czułam, że do najlżejszych ono nie należy. Może jakaś biżuteria mamy? Może rodzinne fotografie? Albo jakaś rodzinna tajemnica? Co jest grane?!
Odetchnęłam głęboko i wstałam żeby zapalić wysoką lampkę, stojącą obok materaca. Usiadłam na moim prowizorycznym łożu i oderwałam niewielka kopertę, która przyklejona do spodu kusiła i przerażała mnie jednocześnie. Kolejny głęboki wdech i otwieram.
Powoli wyjęłam złożoną na cztery kartkę i oczami zaczęłam wodzić po tekście, po kształtnych literach pisanych przez moją mamę:
„Droga Ann!
Co tam u ciebie? Wiem głupie pytanie, ale nie wiedziałam jak zacząć. Podejrzewam, że skoro czytasz ten list, to zapewne jesteś gdzieś z dala od nas. Studia? Może założyłaś rodzinę? Albo my cię opuściliśmy. Jeżeli trzecia, opcja jest tą poprawną to… Przepraszam, przepraszam cię oboje, że teraz nie ma nas z tobą, jednak uwierz mi patrzę i widząc ciebie z tym pakunkiem uśmiecham się sama do siebie.
Zapewne zastanawiasz się co to takiego? Znając cię mała rozrabiako, snułaś wiele ciekawych historii. Pewnie spodziewałaś się rodzinnego majątku, czy też jakiego ś wielkiego sekretu rodzinnego, jednak nic z tych rzeczy. W środku nie ma nic wartościowego. Kilka zeszytów z moimi zapiskami, parę nieudanych zdjęć i masa wspomnień, które sprawiły, że moje życie nie było stracone. Jeżeli trafisz na jakiś niecenzuralny fragment albo masę pretensji i przekleństw skierowanych do ludzi, których kilka stron wcześniej podziwiałam to przepraszam, jednak nie zdziw się zbytnio. Ja też kiedyś byłam nastolatką i przeżywałam okres dojrzewania.
Kocham cię Ann najbardziej na świecie, jesteś moją jedyną córeczką i jestem dumna, że to właśnie ciebie dał mi Pan. W kopercie znajduje się zapasowy kluczyk do pudełka, otwórz je i pamiętaj, zawsze będę z tobą, na wieki chociażby nas śmierć rozłączyła.
Kochająca na zawsze, mama Christine.”
Po moich czerwonych z nerwów i ciepła policzkach, spływały strumienie łez, które powoli zaczynały moczyć kartkę papieru. Odłożyłam ją na bok i wyjęłam z koperty niewielki kluczyk. Otworzyłam powoli pudełko i zaczęłam wyjmować grube notesy w jednokolorowy, brązowych okładkach. Tak, mama od zawsze miała słabość do koloru brązowego i wszystkich jego odcieni.
Każdy pamiętnik był opisany datą. Znalazłam najstarszy i najbardziej zniszczony. Pierwszy wpis, który się w nim znajdował pochodził z roku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego piątego. Zastanowiłam się chwilę.
‘Czyli mama miała wtedy trzynaście lat’ obliczyłam szybko i podniósłszy grubą, brązową okładkę. Otworzyłam na pierwszym rozmyślaniu mamy.
„31 sierpnia 1985 roku.
Kochany pamiętniczku.
Moje życie w końcu zaczęło się układać. Te wakacje nie należały do najwspanialszych. Masa problemów z rodzicami i wakacje na fermie dziadków to było coś strasznego. Ludzie traktowali mnie ciągle jak jakąś ułomną, tak wiem, że cukrzyca jest ciężką chorobą ale potrafię sama o siebie zadbać. W sumie, przez ponad dziesięć lat musiałam się sobą zajmować, bo tych maszyn zwanych rodzicami, nigdy nie było. Tak, jasne rozumiem pogoń za pieniędzmi ich wciągnęła, a Paryż stał się drugim domem jednak, jeżeli chcieli mieć dzieci to powinni przemyśleć wszystkie za i przeciw…”
Czytałam uśmiechając się do siebie delikatnie. Właśnie czułam, że poznaję moją mamę na nowo, z innej strony o której wcześniej nie miałam pojęcia. Tysiące mądrych cytatów, w przewadze z Pisma Świętego i ulubionych książek były zapisywane na każdym marginesie, pod każdym wpisem. Prawie co stronę widziałam zdjęcia uśmiechniętych ludzi i kolorowe obrazki, którymi ozdabiała białe kartki papieru.
Około godziny dwunastej, wyrwana z zaczytania przez dźwięk wibrującego na biurku telefonu poderwałam się gwałtownie i łapiąc pidżamę pobiegłam do łazienki. Szybki prysznic przywrócił mi trzeźwe myślenie, chociaż jedynym tematem, którym w tym momencie byłam zaabsorbowana była moja mama. Osoba, której tak naprawdę, nigdy dobrze nie znałam.
Ubrana w szarą pidżamę wróciłam do pokoju i dopiero teraz spoglądając na telefon przypomniałam sobie o wiadomości. Spojrzałam na wyświetlacz, na którym widniało imię bruneta i naciskając jeden z przycisków otworzyłam zawartość SMSa:
„Jeszcze raz, dziękuję Ci bardzo za wspaniały wieczór, chłopaki cały czas o tobie gadają. Co ty im zrobiłaś?! Oddawaj moich przyjaciół! Nie no żart, tak poważnie to chciałem tylko powiedzieć (albo raczej napisać) kolorowych snów Ann i do zobaczenia jutro w szkole.”
Mimowolnie uśmiechnęłam się do siebie. Może moje pierwsze wrażenie o Zaynie nie było trafne? Może wcale nie był takim zapatrzonym w siebie narcyzem, tylko trochę brakowało mu manier i samokontroli?
„Schowałam ich do torebki i zabrałam ze sobą. To ja wam dziękuję, a teraz idę spać, bo jestem wykończona. Dobranoc Zayn.”
Odpisałam i zaczęłam pakować notesy do pudełeczka. Jednak z wyjątkiem jednego. Najstarszy, przeczytany  już prawie do połowy schowałam do czarnej torby, którą jutro miałam wziąć do szkoły. Wiem, że czytanie książek pod ławką jest zabronione, jednak dzięki tej lekturze czułam, że jestem bliżej mamy, że jest ona ze mną. Westchnęłam cicho i gasząc światło położyłam się na materacu.
Chociaż w mojej głowie trwała ogromna burza myśli, chociaż miałam tysiące spraw do przemyślenia i przy każdej było jakieś ‘ale’, to bezczelny Morfeusz wciągnął mnie do krainy snu, szybciej niż się spodziewałam.
Obudziłam się, albo raczej dokonał tego piekielny dźwięk budzika, kilka minut przed siódmą. Chociaż lekcje zaczynałam o ósmej a do szkoły nie było daleko to szybko poderwałam się z łóżka i zaczęłam pakować książki. Tak, miałam to zrobić wczoraj, jednak przez pamiętniki i zbyt ogromną ilość wrażeń, nie potrafiłam się skupić na tym co robię.
Torba z przystosowaną zawartością do planu dzisiejszych lekcji, po dziesięciu minutach szukania i denerwowania się na brak organizacji, była przygotowana do szkoły, jednak ja byłam w rozsypce. Złapałam z szafy czarną prostą koszulę i ciemne, popielate spodnie i pognałam do łazienki. Standardowa, szybka, poranna toaleta chyba weszła mi już w krew, ponieważ za każdym razem wyrabiałam się w coraz szybszym czasie. Po niespełna piętnastu minutach wróciłam do pokoju. Stanęłam przed lustrem i uważnie przyjrzałam się efektowi mojej pracy w trybie natychmiastowym. Koszula wpuszczona w spodnie z wyższym stanem optycznie skracała moją sylwetkę, jednak nie przejmowałam się tym zbytnio. Włosy rozpuszczone kaskadami spływały po moich ramionach, a blada twarz, nie wyrażała w tym momencie żadnych uczuć. Westchnęłam cicho i biorąc torbę zeszłam na dół.
W kuchni siedziała Margaret i piła kawę zaczytana w jakieś czasopismo o modzie.
-Hej – przywitałam się i podeszłam do lodówki. Wyjęłam jogurt o smaku malinowym i usiadłam obok kuzynki.
-Hej – rzuciła Margo nawet nie podnosząc wzroku znad gazety. – Dzisiaj musimy się przejść spacerkiem do szkoły bo Kevin nie wrócił do domu na noc – wywróciła zabawnie oczami i zamknęła gazetę – więc wcinaj ten jogurt i idziemy.
-Jasne, jasne – powiedziałam i zaczęłam grzebać metalową łyżeczką w różowej masie, natomiast Margo niespiesznym krokiem wyszła z kuchni.
Przez całą drogę do szkoły rozmawiałyśmy z Margaret o tym jakie jesteśmy, czym się interesujemy czy też o ludziach jakimi się otaczamy. Tak, wiem, może to nie były najciekawsze i najbardziej porywające tematy jednak chociaż byłyśmy kuzynkami, to praktycznie się nie znałyśmy. Nigdy w życiu się nie spotkałyśmy i nie zamieniłyśmy ze sobą ani zdania, ani jednego słowa do teraz.
Szkoła przywitała nas ogromnym szumem i masą zadowolonych ludzi, którzy to właśnie tutaj czuli się najlepiej, pomiędzy przyjaciółmi i rówieśnikami, z którymi łączyło ich czasami wiele więcej niż z rodzeństwem.
Pierwszą lekcją, jaką miałam we wtorek był angielski z podstarzałym profesorem, który za gadanie na lekcji kazał pisać uczniom eseje. Westchnęłam ciężko. No cóż dzień nie zapowiadał się ciekawie. Potworna pierwsza lekcja i to w towarzystwie ludzi, którzy dzień wcześniej próbowali zniszczyć, jeszcze bardziej moje już i tak marne życie. Zrezygnowana usiadłam na niewielkim parapecie nieopodal klas językowych i wyjęłam z torby brązowy notes. Rozłożyłam go przed sobą a kolana oplotłam ramieniem i ponownie oddałam się wciągającej lekturze.
„15 lipca 1992 rok
Kochany pamiętniczku,
Pomysł Mary odnośnie wyjazdu na ten cały camping był strzałem w dziesiątkę! Chociaż na początku nie miałam ochoty na spanie w namiocie, w lesie pomiędzy drzewami, dzikim zwierzętami i masą komarów to się zgodziłam. W imię przyjaźni. A teraz? Za kilka minut idę nad jezioro. Wiem, wiem, że rodzice nie zaakceptują Simona, muzyk uliczny w porwanych spodniach z rozbitej rodziny. Jak taka osoba będzie wyglądać na ich wystawnych przyjęciach?! Wiem, będą komplikacje ale ja go kocham, kocham najbardziej na świecie i jeżeli rodzice tego nie zrozumieją to odejdę. Wyprowadzę się, może do Anglii? Do Londynu? Uciekniemy od nic. Jednak teraz uciekam do niego, w jego ramiona, do jego ust i oddechów.
‘Ponieważ drogi jesteś w moich oczach,
 nabrałeś wartości i Ja cię miłuję.’”
-Co czytasz? – gwałtownie podniosłam głowę znad notesu słysząc to pytanie. Naprzeciwko mnie siedział Zayn uśmiechnięty od ucha do ucha, ubrany w czerwoną bluzę z białymi rękawami i dżinsowe spodnie.
-Przeczytaj to – nie odpowiedziałam na jego pytanie, zamiast tego obróciłam pamiętnik w jego stronę i wskazałam na cytat, który kilka minut temu wychwyciłam podczas czytania.
-Ponieważ drogi jesteś w moich oczach, nabrałeś wartości i ja cię miłuję – przeczytał na głos i spojrzał na mnie tymi swoimi zniewalająco pięknymi oczami – Ładne.
-Prawda? Śliczny cytat.
-Co to jest? – zapytał oddając mi notes.
-Stary Testament, czytanie z Księgi Izajasza – odpowiedziałam chowając brązowy pamiętnik do torby po czym spojrzałam w jego stronę.
Uśmiech szybko zniknął z jego ust a na jego miejsce wstąpiła zaduma i lekkie zakłopotanie. Czyżby źle odebrał ten incydent? Może uznał to jako wyznanie, skierowane w jego stronę?! Jasny gwint! Jak zawsze musiałam coś zepsuć.
-Co jest? – zapytałam opierając brodę o kolana.
-Stary Testament? Czyli, że to fragment z Pisma Świętego? – zapytał, nie odpowiadając na moje pytanie.
-No tak, co ty do kościoła nie chodzisz? – uśmiechnęłam się szeroko, jednak po chwili pożałowałam swoich słów widząc jak chłopaka trapi coraz więcej myśli.
-Nie – odpowiedział krótko – Jestem muzułmaninem, nie wierzę w tego waszego Boga.
-A to przepraszam – poczułam jak na moje policzki kolejny raz wstępują czerwone rumieńce i szybko odwróciłam głowę w stronę okna.
-Nie przepraszaj – dotknął mojej łydki jakby chciał żebym ponownie na niego spojrzała – Każdy wierzy w co chce, a co do cytatu to ładny. Naprawdę – uśmiechnął się ponownie jednak tym razem widać było, że był to wymuszony uśmiech. Wiedziałam, że coś go trapi, chociaż chciałam mu pomóc, pocieszyć, to się powstrzymałam, jak kiedyś będzie chciał to sam powie o co chodzi.
_____________________________________________________
Tak oto mamy wyczekiwany (mam nadzieję) rozdział dwunasty. Wiem, kilkakrotnie przekładałam termin dodania, jednak nigdy nie miałam czasu napisać a pomysł w mojej głowie siedział już od dawna, dawna. Szczerze? Uwielbiam ten rozdział chyb najbardziej ze wszystkich! A wam jak się podoba? Co o tym myślicie? Czekam na wasze opinie a teraz idę zakuwać Irregular Verbs i historię ♥
A i jeszcze chcę dodać, że rozdział dla Kaśki ♥ Kocham cię idiotko ♥