Piątkowy poranek, przywitał mnie delikatnymi promieniami,
styczniowego słońca, które wpadając do pokoju przez cienkie zasłonki, leniwie
tańczyły walca na mojej twarzy. Ciężkie jeszcze od snu powieki, otulone
ciepłem, nawet nie miały ochoty powędrować do góry.
Od niechcenia podciągnęłam kołdrę pod brodę i odwróciłam się w
stronę ściany. Chociaż słońce sprawiało mi przyjemność swoim delikatnym
ciepłem, to nie miałam ochoty wstawać. Jeszcze nie. Westchnęłam cicho i
przyciągając kolana ku klatce piersiowej, zaczęłam oddychać równomiernie z
nadzieją, że kraina snu jeszcze chociaż na chwilę, przyjmie mnie w swoje,
skromne progi.
Kiedy jedna z mich nóg „spacerowała” po pięknej polanie, druga ciągle pozostawała
w „świecie żywych”. Już miałam zrównać ja z senna krainą, gdy gdzieś w oddali,
za plecami usłyszałam znajomą melodię. Mój telefon wygrywał piosenkę „American
idiot”, subtelnie informując mnie, że pewna osoba – która zapewne cierpiała na
bezsenność, no bo kto normalny dzwoni do ludzi z samego rana – w trybie
natychmiastowym pragnęła się ze mną skontaktować.
Jęknęłam cicho i przednią część mojej sylwetki, ponownie
skierowałam ku niewielkiemu pokojowi. Nadal leżąc na materacu, lewą ręką
zaczęłam szukać telefonu, który wczorajszego wieczora w towarzystwie laptopa,
zajął zaszczytne miejsce nieopodal mojego prowizorycznego łoża.
Kiedy natknęłam się na znajomy kształt, nie otwierając oczu przytrzymałam
klawisz z zieloną słuchawką , która służyła do odebrania połączenia.
Niespiesznie przyłożyłam komórkę do ucha i ziewnęłam cicho.
-Słucham? – powiedziałam lekko rozmarzonym głosem, natomiast moja
prawa ręka zajęła się przecieraniem zaspanych oczu, które lada chwila miały
ujrzeć światło dzienne.
-Kino czy łyżwy? – usłyszałam znajomy głos i uśmiechnęłam się
delikatnie. Nie pytając z kim mam przyjemność, dobrze wiedziałam kto dzwoni,
nawet nie musiałam zgadywać.
Od kilku dni to właśnie ten głos urozmaicał mój czas wolny, moje
przerwy i powroty ze szkoły. Chwile kiedy powinnam być sama a ni byłam. No
dobrze, może nie wyraziłam się zbyt dobrze. Nie sam głos był przy mnie, ale
także jego właściciel. Zniewalająco przystojny właściciel, który to właśnie mnie
wybrał sobie na ofiarę – jeżeli tak można to nazwać.
-Dzień dobry – przywitałam się. Idealnie akcentując każdą sylabę,
w delikatny sposób chciałam zasugerować chłopakowi, że rozmowę zaczyna się od
powitania.
-No hej, hej – rzucił roześmianym głosem – to, kino czy łyżwy? –
ponowił pytanie a ja powoli zaczęłam otwierać oczy.
Kolejny raz ziewnęła cicho i przeciągając się na materacu
rozważałam, która opcja może być bardziej interesująca.
Teoretycznie uwielbiałam chodzić do kina. Kochałam filmy a
szczególnie te romantyczne, czy też psychologiczne oparte na prawdziwych
historiach. Jednak w ostatnim czasie, zazwyczaj każdą wolną chwilę spędzałam na
oglądaniu. Chociaż zapewne od pójścia do szkoły i poznania Zayna, zdarzało mi
się to o wiele rzadziej to sterta płyt, które pożyczyłam od Kevina przyciągała
jak magnez.
Natomiast łyżwy były całkiem innym przypadkiem. Nawet dobrze nie
pamiętam, kiedy ostatni raz byłam na lodowisku, nie pamiętam kiedy ostatni raz
aktywnie spędzałam czas, oczywiście pomijając szkolne treningi na basenie,
które odbywały się cztery razy w tygodniu.
-Chyba wolę wariant numer dwa – powiedziała, nie wahając się
chwili dłużej i od niechcenia wstając z materaca –jednak, co to za pytanie? –
zapytałam, marszcząc lekko nosek.
-Czyli wolisz iść na łyżwy, tak? - zachowywał się, jakby dobrze
nie usłyszał tego co powiedziałam.
-Tak. Wolę iść na łyżwy. Jednak, co to za pytanie? I czy jest to,
aż tak bardzo ważne, że nie mogło zaczekać do spotkania w szkole? – ponowiłam
pytanie cicho się śmiejąc. Ostatnio zdążyłam zauważyć, że pan Malik potrafi
wyskoczyć z różnymi, dziwnymi pomysłami, tudzież pytaniami, jednak jeszcze
nigdy nie zdarzyło mu się zrywać mnie tak wcześnie z łóżka.
-Teoretycznie mogło, jednak ja dzisiaj nie idę do szkoły a do
piętnastej nie chciało mi się czekać – słysząc słowa chłopaka skrzywiłam się
lekko. Od naszej wtorkowej konwersacji, po dzień dzisiejszy to właśnie z nim spędzałam
każdą przerwę. Każdą wolną chwilę. Kiedy miałam do wyboru samotne siedzenie na
ławce lub siedzenie w towarzystwie egoistów z mojej klasy, pojawiał się on.
Nawet pamiętnik odstawiłam na bok, chociaż był wciągającą lekturą, to gdy
miałam do wyboru życie przeszłością i to na dodatek cudzą, a przebywanie w
teraźniejszości, mojej własnej teraźniejszości, moim filmie. Wolałam nie popadać
w sentymenty, które i tak każdego wieczora przychodziły do mnie. Właziły
chamsko pod kołdrę i otulały swoją niewidzialną ręką moje przerażone ciało,
serce oraz mózg, który z przypływu wspomnień, reagował zbyt emocjonalnie.
Drobne łzy powoli spływały po moich policzkach a zdjęcia, filmy i przedmioty,
które przeminęły wraz z wyprowadzką z Irlandii, jak w jakiejś przesyconej żalem
prezentacji pojawiały się pod moimi opuchniętymi powiekami.
Jednak kiedy nastawał dzień, kiedy do pokoju zaglądały pierwsze
promienie słońca, które w deszczowym Londynie były rzadkością, kiedy otwieram
oczy, wszystko mija, odchodzi. Cień wspomnień zamienia się w nutkę nadziei,
nadziei na lepszy dzień, nadziei, którą w pewnym sensie dawał mi ten brunet,
swoim porannym uśmiechem i pozytywnym nastawieniem.
-Coś się dzieje? Chory jesteś? – zapytałam z troską w głosie.
Podeszłam do szafy i zaczęłam przeglądać jej monotonną zawartość w poszukiwani
jakiejkolwiek przyzwoitej kreacji na dzień dzisiejszy.
-Nie, nic się nie dzieje, po prostu mam ważną pró… - zaciął się na
chwilę a zmarszczka, która pojawiła się już jakiś czas temu na moim czole,
diametralnie powiększyła się o tych kilka milimetrów. – znaczy ważne spotkanie –
dokończył i odetchnął, tak jakby z ulgą.
-Aż tak ważne, że musisz opuszczać szkołę? - uśmiechnęłam się
delikatnie, kiedy w moje małe dłonie trafiła czarna, bawełniana bluzeczka z
delikatnymi, o ton jaśniejszymi guzikami oraz niewielką kieszonką na lewej piersi,
która służyła za uroczą ozdobę – Kompletnie o niej zapomniałam – szepnęłam sama
do siebie zapominając o Zaynie, który po drugiej stronie linii telefonicznej,
tłumaczył dlaczego opuści szkołę.
-Co ? – zapytał zaskoczony moją reakcją.
-Nic, nic. Po prostu się zamyśliłam. To nie było do ciebie –
uśmiechnęłam się delikatnie, jakby miała nadzieję, że mój rozmówca, który
siedzi gdzieś po drugiej stronie miasta, w swoim przytulnym mieszkaniu, może
zauważyć moją reakcję. – Co mówiłeś?
-Oj Ann, Ann – usłyszałam jego dźwięczny śmiech, który zawsze
przyprawiał mnie o gęsią skórkę – chyba, przestajesz mnie słuchać. Mówiłem, że
osoba, z którą jestem umówiony, nie ma innego wolnego terminu, no chyba, że
dzisiaj po południu. Jednak popołudnie wolę spędzić z tobą, dlatego
postanowiłem, że z tą osobą spotkam się rano – tym razem, już o wiele uważniej
słuchałam chłopaka, a jego słowa
mimowolnie wywołały szkarłat na mojej twarzy.
Jeżeli dobrze interpretowałam jego wypowiedź, jeżeli idealnie
czytałam pomiędzy wierszami, to ten oto młody człowiek, chwilę temu obdarzył
mnie jednym z najmilszych komplementów. Ponieważ, która dziewczyna nie
chciałaby usłyszeć, że jest ważniejsza, od jakiegoś tam spotkania? Każda by
chciała.
-Panie Zaynie Maliku, czy Pan chce mnie w podstępny sposób
zaprosić na randkę? – zapytałam kiedy chłopak skończył swój monolog.
-Panno Ann Lee-Palmer, a czy da się Pani w ten sposób, zaprosić na
randkę? – odpowiedział pytaniem na pytanie. Zastosował technikę ‘wykrętu’,
która irytowała mnie najbardziej na świeci. Jednocześnie drażnił się ze mną i
unikał odpowiedzi.
-Prawdopodobnie nie.
-Czyli, sprawa jasna – ponownie usłyszałam zadowolony głos
chłopaka po drugiej stronie – o godzinie piętnastej, spotykamy się pod szkołą i
w stosunkach czysto przyjacielskich, idziemy na łyżwy. – powiedział na jednym
wydechu.
-A… - chciałam wciąć się mi w zdanie, zaprotestować, ponieważ czy
ja potwierdziłam to, że się z nim spotkam?
-A teraz musze kończyć. Cześć Ann. – rzucił na koniec, a jedynym
co w tym momencie słyszałam w słuchawce, był cichy dźwięk informujący o
zakończeniu połączenia.
Głośno wypuszczając powietrze, wywróciłam oczami i z niewielką
stertą czarnych ubrań, poszłam do łazienki. Szybki, gorący prysznic, sprawił,
że demony nocy już całkowicie opuściły moje ciało, a mózg i serce nie
dyskutowały na inny temat, niż wysoki brunet o czekoladowych oczach. Kłóciły
się i sprzeczały, jak małe dzieci o innych poglądach czy jak politycy o innej
wizji nowego, lepszego świata.
Zdrowy rozsądek podpowiadał mi , że powinnam trzymać tego, zniewalająco
przystojnego kolegę na dystans. Nie pozwalać mu żeby, kiedykolwiek się do mnie
zbliżył, żeby nasze stosunki przyjacielskie przemieniły się w coś więcej. Nie
chciałam się w nic angażować, ponieważ dobrze wiedziała, że związek z osobą
pokroju Zayna nie ma przyszłości. Chociaż nie znałam go tak idealnie jak Toma
czy Little D. to zdążyłam zauważyć, do jakich ludzi należy nasz szanowny brunet.
Szkolny obiekt westchnień. Widziałam jak napalone nastolatki z rządzą
przyglądają się chłopakowi, który idzie korytarzem. Widziałam jak ‘rozbierają
go wzrokiem’ kiedy powie do nich zwykłe ‘cześć’ czy też pośle, jeden z tych
swoich uroczych uśmiechów. Mdleją na zawołanie, pewnie z nadzieją, że zrobi im
sztuczne oddychanie techniką usta-usta.
Jednak Pan Serce, największy mięsień w organizmie ludzkim krzyczał
ze szczęścia kiedy w umyśle pojawiał się obraz tego młodego człowieka.
Wrzeszczał i wywijał fikołki na jego widok. Chociaż nie zachowywałam się jak te
wszystkie napalone nastolatki ze szkoły, chociaż nie mdlałam przed nim, nie
padałam na kolana, to jego towarzystwo naprawdę sprawiało mi przyjemność. W
pewien sposób czułam się wyróżniona, zauważona w tak licznym towarzystwie
dziewczyn, które w wielu przypadkach grzeszyły urodą, a ja przy nich byłam
zwykłą, szarą myszką, która ubrana na czarno starała się czynić z siebie
niezauważoną.
‘Ocknij się Ann! To nie jest bajka, a Zayn nie jest księciem!’,
skarciłam się w myśli wychodząc spod prysznica. Przez kolejne kilka minut starałam
się nie zwracać uwagi na Pana Serce i Pana Rozum. Unikałam kontaktu z nimi oraz
unikałam tematu bruneta.
Po szybkiej toalecie wybiegłam w podskokach z łazienki dokonując
jeszcze ostatnich poprawek w jak zwykle niesfornej fryzurze, która nie znała
takiego słowa jak współpraca. Złapałam czarną torbę i zbiegłam po schodach w
nadziei, że Margaret jeszcze nie wyszła z domu. Nawet nie zauważyłam kiedy i
gdzie uciekł mi ten czas. Czas, którego jeszcze podczas rozmowy z Zaynem miałam
od groma.
Wpadłam do kuchni, w której przy stole siedział wujek i popijając kawę
czytał poranną gazetę. Widząc moją nieogarniętą fryzurę, nieułożoną bluzkę oraz
zdezorientowaną twarz uśmiechnął się szeroko.
-Zaspało się? – zapytał z rozbawieniem, odkładając gazetę na stół.
Najwyraźniej szykował się do dłuższej rozmowy. Rozmowy, na którą w tym momencie
nie miałam czasu.
-Tak jakby – szepnęłam układając bluzkę – Margo już poszła?
-Tak, już od godziny jej nie ma. Znowu jakaś próba, czy coś –
wujek wywrócił oczami widząc moją dezorientację. – Spokojnie, zdążysz jeszcze –
pocieszył mnie i nie odrywając wzroku od kubka z kawą namiętnie nad czymś
myślał. Najwyraźniej rozmyślił się z kontynuowania dalszej rozmowy. Natomiast ja,
nawet zadowolona z jego decyzji szybko złapałam jabłko i skierowałam się do
wyjścia.
-Słuchaj Ann, ja i ciocia za dwie godziny wyjeżdżamy do Londynu.
Mamy trochę spraw do załatwienia. Nie mówiliśmy nic Margo ani Kevinowi ponieważ
nie mieliśmy czasu z nimi pogadać. Sprawa wypłynęła nagle i cóż, musimy jak
najszybciej jechać do stolicy. Chociaż zostawimy im list to pomyślałem, że
dobrze będzie jeżeli chociaż jedno z was nie będzie się denerwować z powodu niedoinformowania
– zatrzymałam się słysząc słowa wujka i odwróciłam w jego stronę.
-Ale, coś się stało? – zapytałam zdezorientowana.
-Nie, nic się nie stało. Po prostu mamy początek roku, moja firma
zamyka kilka spraw finansowych a ciocia, jak na doradcę finansowego przystało jedzie
mi pomóc żebym trzymał głowę na karku – uśmiechnął się delikatnie na myśl o
żonie.
-No dobrze, to… ja idę do szkoły – szepnęłam i wyszłam z domu
owijając się dokładnie szalikiem. Chociaż słońce dzisiaj nie grzeszyło i ciepłymi
promieniami, otulało czerwone noski przechodniów, to jednak mróz nie ustępował
i siarczyście swoimi szponami dotykał policzków, które z braku ciepła
przybierały czerwoną barwę.
Szkoła, do której uczęszczałam od niespełna tygodnia. Placówka,
która z każdym dniem wydawała mi się coraz bardziej miła i przystępna, ciepła i
tolerancyjna nagle zniknęła. Ponownie pojawił się obcy, zimny budynek, w którym
ludzie traktowali mnie jak powietrze, nie patrzyli na mnie. Nie przeszkadzało
mi to zbytnio. Nie lubiłam namolnych spojrzeń, czy też obraźliwych komentarzy,
ze strony napalonych sportowców, którzy patrzyli tylko na tyłek oraz biust u
dziewczyny. Nie zależało mi na popularności, jednak samotność nikogo nie
czyniła szczęśliwym. Dotychczas miałam przy sobie Malik czy też od czasu do
czasu, blond włosego Tony’ ego, którzy
chociaż znali mnie jakieś kilka dni to naprawdę potrafili sprawić, że nie
czułam się inna niż ci wszyscy zapaleni, żyjący sportem młodzi, piękni ludzie.
„15
sierpnia 1992 rok,
Kochany pamiętniczku,
Chyba z
dnia na dzień coraz bardziej Cię zaniedbuję, zapominam o pisaniu i dzieleniu
się z tobą tym co ten świat czyni z moim życiem. Wiem, że to nieładnie z mojej
strony, jednak musisz mi to wybaczyć. Musisz zrozumieć, że moje serce, rozum i
cały świat teraz to jedna wielka dolina pustki, totalne zero, nic. Pomyślisz
pewnie, że przesadzam, jednak zrozum…
Na
początku sierpnia Simon przyjechał do Santry, nie powiem czekałam na niego z
zniecierpliwieniem, czekała aż pojawi się w progu moich drzwi, aż rzucę się mu
w ramiona i będę mogła obdarzyć jednym z tych namiętnych pocałunków, które
skradał każdego lipcowego wieczora nad jeziorem. Czekałam, wzdychałam i nie
mogłam opanować łez szczęścia, które nachodziły do moich oczu. Jednak kiedy już
się pojawił… Cóż, nie było już tak pięknie. Rodzice potraktowali go jak psa,
kazali spać w jednej z sypialni dla personelu i nawet nie chcieli wpuścić do
pokoju gościnnego. Twierdzili, że nieznajomych ludzi nie mogą traktować jak
rodziny, jednak ja wiem co chcieli przez to powiedzieć. Chcieli w dobitny
sposób pokazać Simonowi, że tu nie ma dla niego miejsca, że jest intruzem,
który jak najszybciej powinien odejść i… odszedł, na ich życzenie zniknął po
ferelnym obiedzie, podczas, którego ojciec nie szczędził sobie słów krytyki.
Dlaczego
oni muszą mnie tak ranić? Niszczyć życie? Odbierać szczęście? To co ważne?
Obiecuję
Ci, kochany notesiku… Ja nigdy nie zniszczę życia moim dzieciom, pokażę im, że ważniejsze
jest dla mnie ich szczęście niż opinia sąsiadów.
„Jestem
tylko gościem na tej ziemi”.”
Chociaż nie zaglądałam do pamiętnika od kilku dni to za każdym
razem, kiedy czytałam krótkie ale jakże przepełnione uczuciami wpisy mamy,
czułam się jakbym była wtedy, tam z nią, jakbym była jej częścią. Częścią jej
smutków i radości, miłości i nienawiści, tęsknot i powrotów, które komplikowały
jej życie jak mało kto.
Pochłonięta lekturą stałam pod ogromnym gmachem szkoły. Tylnią
częścią mojej sylwetki opierałam się o zimną barierkę i czekałam na chłopaka,
który z samego rana zerwał mnie z łóżka, żeby zapytać się, czy za kilka godzin
będę chciała znaleźć się w tak owej sytuacji. Może źle się wyraziłam, on nie
pytał się czy ja chcę, on mnie informował o tym co będę robić.
Wciągnęłam głęboko powietrze i przerzuciłam kolejną kartkę pamiętnika.
Zaczęłam wodzić wzrokiem po kolejnej serii kształtnych liter, stawianych przez
moją mamę, kiedy czyjeś dłonie utrudniły mi tą czynność, zasłaniając całe
dopływające do mych źrenic światło.
Kąciki moich ust drgnęły delikatnie a ręce zamykając pamiętnik
powędrowały w dół, ku ziemi.
-Zgadnij, kto to – usłyszałam ciepły szept nieopodal mojego ucha,
a po zmarzniętym ciele przebiegł delikatny, niepohamowany dreszcz.
-Pan woźny? – zapytałam głosem pełnym powagi. Chłopak prychnął
cicho i kciukami zaczął pocierać moje skronie.
-Nie, myśl dalej – kolejna dawka przyjemnego szeptu, ciepłego
oddechu na szyi i delikatnego dreszczu.
-A to pewnie jakaś dziewczyna! Margaret?
-No, dzięki – masowanie skroni ustało a ręce po chwili odsłoniły
moje oczy, sprawiając, że zostały zaatakowane one porcją światła, które przez
chwil kilka nie miało możliwości na kontakt z nimi – Naprawdę mam damski głos? –
zapytał przeskakując przez barierkę i stając naprzeciw mnie.
-No cóż, prawda w oczy kole? - pokręciłam z rozbawieniem głową i
schowałam pamiętnik do torby.
-Czy ja, na pewno byłam z Panią umówiony? Ponieważ z tego co
pamiętam to miałem spotkać się z miłą koleżanką ze szkoły – rozejrzał się
dookoła sprawdzając czy aby nie pomylił mnie z kimś innym.
-Skoro twierdzisz, że nie jestem miła to ja dziękuję za spotkanie –
poważny ton zastąpił ten rozbawiony, a uśmiech zniknął z mojej twarzy. – To ja
uciekam do domu, bo wystałam się tu na marne – wyminęłam chłopaka i skierowałam
się w stronę ulicy.
-O, nie tak szybko! – chłopak złapał mnie za nadgarstek i
pociągnął w swoją stronę –Chyba jednak przypomniałem sobie, że okazuje ona sympatię
w dość specyficzny sposób – uśmiechnął się delikatnie, mierząc mnie wzrokiem.
-Możliwe – szepnęłam a serce zaczęło tańczyć kankana jak oszalałe.
Uważnie przyglądałam się brunetowi i czekałam na jego kolejny ruch.
-To co z naszymi łyżwami? – zapytał po chwili przygryzając dolną
wargę.
-Z tego co sobie przypominam, nikt ich nie odwoływał –
odpowiedziałam z nadzieją, że chłopak nie może usłyszeć jak moje serce wariuje
gdzieś tam pomiędzy płucami.
___________________________________________________Witam wszystkich ciepło, ponieważ nie wiem jak u was, ale mi jest strasznie zimno w stopy! No ale nie o stopach miałam pisać.
Przepraszam was za tak długą przerwę w pisaniu, w dodwaniu rozdziałów i w byciu tu z wami. Wiem, że czekaliście albo raczej mam taką nadizeję, że czekaliście i postanowiłam, że przysiądę w piątkowy wieczór i składając wszystkie fragmenty, które w przeciągu ostatniego tygodnia pojawiły się w mojej głowie, stworzę dla was rozdział piętnasty. Chociaż powinnam się uczyć to postanowiłam, że to zrobię, jednak już do 27 kwietnia nie pojawi się ani jedno słówko. Ponieważ... Rozumiecie, egzaminy, nauka i kilka innych komplikacji :). Jednak mam nadzieję, że kolejny raz, wytrwale będziecie czekać na serię moich wypocin.
Co do rozdziału. Sama nie wiem co o nim myśleć, niektóre momenty naprwdę mi się podobają, jednak chwilę później widzę jak je totalnie zniszczyłam, sprawiłam, że straciły swój urok. Czekam na wasze opinie i obiecuję, że nie obrażę się, kiedy ktoś napisze, że się staczam, że to totalne dno i nie da się czytać. Ja to zrozumiem i postaram się zmienić.
Teraz uciekam, bo jutro czeka mnie wycieczka z wspaniałymi ludźmi i muszę tak koło piątej wstać, żeby wszystko przygotować.
Do napisania kochani! ♥